Zycie Kolorado
Blog 5_24.jpg

Na skróty

Rzeźbiarz dziecięcych dusz i dusza, która nad wszystkim czuwała | ELIZA SARNACKA-MAHONEY

Janusza Korczaka nikomu przedstawiać nie trzeba. Prekursor swoich czasów, wielki człowiek i utalentowany pisarz, największy orędownik praw dzieci jakiego wydała polska ziemia. Bohater, który powędrował ze swymi wychowankami do komory gazowej wysyłając tym samym w świat sygnał, który stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Holocaustu. Męczeńska śmie- rć z wyboru, najwyższa ofiara, jaką można złożyć w obronie życia i prawa do życia z nadzieją, że na kanwie naszych czynów przyszłość dokona właściwego rachunku sumienia.

Nie będę ukrywać. Korczaka znałam tylko od tej strony. Szkolnej, tendencyjnej. Może to wstyd? Trudno. W dorosłym życiu powrócił na mój osobisty radar właściwie tylko trzy razy. Pierwszy – za sprawą lektury „Króla Maciusia Pierwszego”, którą mam w domowej biblioteczce i czytałam córkom na dobranoc. Drugi raz, gdy pojechałam ze starszą córką odwiedzić obóz w Treblince. I trzeci, gdy z obiema córkami poszłyśmy Traktem Pamięci Męczeństwa i Walki Żydów w Warszawie, finiszując przy pomnik Umschlagplatz, gdzie w 1942 r. Korczak wsiadł ze swoimi podopiecznymi do pociągu, by pojechać na spotkanie końca.  Co jeszcze było do powiedzenia o odważnym doktorze, zastygłym w pamięci pomniku? Sztywnym w formie, wytłumaczonym w symbolach, nietykalnym świętym.

Po książkę „Janusz Korczak. Rzeźbiarz dziecięcych dusz” Marcii Talmage Schneider sięgnęłam z obawami. Zgodziłam się ją zrecenzować, ale bez entuzjazmu. Tym bardziej, że była tłumaczeniem z języka angielskiego, efektem pracy amerykańskiej badaczki Holocaustu. Czytałam w życiu takich książek już kilka. Pisane pod czytelnika, który Holocaust musi sobie od początku do końca wyobrazić, bo nic w historii jego kraju nie może mu posłużyć za porównanie, nie w takiej skali, nie w takiej formie. Spodziewałam się, że książka będzie istotna raczej ze względu na to, jakie były okoliczności jej przełożenia na język polski, niż to, co konkretnie wniesie do wiedzy o historii tych konkretnych czasów i tego konkretnego człowieka, który stawiał im czoła.

Wystarczyła lektura wstępu i kilkunastu pierwszych stron, żeby dotarła do mnie niewygodna prawda. Jak zarozumiałe było moje myślenie, że to, co można było o Korczaku powiedzieć już zostało w sposób zadowalający powiedziane. I druga, że opowieść o tym, co stworzył i czym żył, padła w naszej, polskiej kulturze zaszufladkowaniu, choć przyczyny tego zjawiska są złożone i nikogo za to winić nie można. Jesteśmy w końcu krajem, na którym druga wojna światowa odcisnęła wyjątkowe piętno, a ludobójstwa odbywało się u nas na tylu różnych grupach, do tego nie tylko z rąk faszystów, że gdy udało nam się opowiedzieć w jakimś dostatecznym stopniu o jednym, trzeba było zacząć opowiadać o kolejnym. Oddać sprawiedliwość i pamięć innym, którym też się należała. Nie dziwi wcale, że studia nad Korczakiem mogły nawet pozostawać bardziej żywe poza granicami Polski i owocować książkami, które w Polsce pozostawały całkowicie nieznane.

„Rzeźbiarz dziecięcych dusz” to polski przekład wydanego w 2015 r. zbioru wspomnień o przedwojennym Domu Sierot w Warszawie, w której autorka oddała głos dziesięciu jego wychowankom i wychowawcom, którzy tam pracowali. Relacje zarejestrowała w 2001 r. podczas czasie swojej podróży do Izraela. Wszyscy z rozmówców byli już wtedy w mocno zaawansowanym wieku. Kilka lat później, a książka nie

mogłaby powstać już w ogóle. 

Z opowieści wyłaniają się obrazy, niemal fotografie, codziennego życia dzieci w

tej instytucji i równolegle osobiste odczucia opowiadających wobec niebywałego jak na tamte czasy eksperymentu społecznego i pedago-

gicznego, jakim były realizowane tam metody wychowania. Kto bowiem słyszał, by dzieci były współodpowiedzialne za zarządzanie sierocińcem i sądziły, jeśli trzeba, zachowanie dorosłych? By pisały artykuły do własnej gazety? Jeździły na zorganizowane letnie kolonie, gdzie miały możliwość poszerzać swoje horyzonty na inne sposoby. Wreszcie, by ich zachowanie modelować nie karą, a nagrodą?  A nad tym wszystkim postać „starego doktora” większa niż samo życie i refleksje, w jaki sposób jego idee i filozofia wychowawcza nadały kierunek ich całemu życiu.

Ale we wspomnieniach, w każdych bez wyjątku, obok Korczaka staje równa mu postać Stefanii Wilczyńskiej - pani Stefy. W większości not biograficznych o Stefanii Wilczyńskiej do dziś przeczyta-

my: współpracowniczka Korcza-

ka, pomagała mu prowadzić Dom Sierot. Tymczasem głosy bohaterów książki przemawiają zgodnym chórem: Pani Stefa nie była współprowadzącą tę instytucję. Ona była pod wieloma względami jej istotą, fundamentem fizycznym i duchowym. Bez niej Domu Sierot być może nie byłoby wcale, a kto wie kim byłby i sam Korczak, może kimś innym, niż człowiek patrzący na nas z kart historii dzisiaj. Jeden z rozmówców powie, że pani Stefa opiekowała się domem, ale i samym doktorem, przejmując na siebie całą odpowiedzialność administracyjną za funkcjonowanie placówki oraz ciężar owej codziennej, domowej krzątaniny rodzica, bez której żadne życie rodzinne nie może sią harmonijnie toczyć. Bez obecności i pracy Wilczyńskiej Korczak nie byłby w stanie prowadzić swojej rozległej działalności naukowej, rozwijać swojego pisarstwa, propagować swoją „korczakowską szkołę wychowawczą” w mediach (był płodnym publicystą oraz osobowością radiową). Można, a nawet trzeba podejrzewać – wspomnienia bohaterów Marcii Talmage Schneider wyraźnie to implikują - że Stefania Wilczyńska, która z zamiłowania i wykształcenia też przecież była pedagożką, wywierała istotny wpływ również na rozwój myśli naukowej Korczaka.

Nie wiem, czy takie było zamierzenie autorki, tytuł nadany książce wskazywałby, że niekoniecznie, ale to, co naprawdę oddała nam do rąk, to, oprócz cennych wspomnień o Korczaku, równie cenna „herstory”. Uzupełnienie opowieści, którego brakowało. Gdy w trakcie lektury odpalałam google’a, żeby sprawdzić, czy niektóre z poruszanych tam wątków mają może rozszerzenie gdzie indziej, odkryłam ku mojej wielkiej radości, że „herstory” pani Stefy jednak zaczyna w ostatnich latach głośniej wybrzmiewać. Próba wyciągnięcia Wilczyńskiej i innych ludzi zaangażowanych w działalność Domu Sierot z cienia Korczaka pojawiła się w 2011 r. w książce pt. „Janusz Korczak. Próba biografii” autorstwa Joanny Olczak-Ronikier, pierwszej od bardzo dawna biografii doktora wnoszącej do korczakianów trochę nowości. Warto bowiem przypomnieć, że choć książki o Korczaku ukazywały się od czasu zakończenia wojny i w Polsce, i za granicą, to jednak, jak dobrze ujął to we własnej pracy o Korczaku Aleksander Lewin („Korczak znany i nieznany”, wyd. 1999r.) „książkami-matkami, które wydały na świat liczne potomstwo” i „tworzą do dziś jakiś kanon, fundament bardzo użytecznej wiedzy” pozostawały przez dziesięciolecia właściwie tylko trzy prace: biografia pt. „Janusz Korczak” autorstwa Hanny Mortkowicz-Olczakowej (wyd. 1949 r.), powieść biograficzna pt. „Żywe wiązanie” Igora Newerly (wyd. 1966 r.) oraz wspomnienia Idy Merżan publikowane w książkach i prasie. 

Recenzując pracę Olczak-Ronikier dla Dwutygodnika Eliza Szybowicz w tekście pt. „Zapomnij o świętym Korczaku” tak zakończyła swoje refleksje: „(…) koniecznie musi powstać biografia Stefanii Wilczyńskiej – jej życie i wybory, choć podobne do Korczakowskich, przez to, że była kobietą, były pod wieloma względami trudniejsze.” Zbiór „Rzeźbiarz dziecięcych dusz”, w końcu dostępny po polsku na pewno stanie się ważnym tekstem źródłowym dla tego przedsięwzięcia.

Dla społeczności polonijnej książka jest ważna podwójnie. Po pierwsze, bo powstała z inicjatywy organizacji The Janusz Korczak Association of the USA. Po drugie – bo lwią część pracy nad przekładem wykonali polonijni uczniowie i studenci prowadzeni przez swoich nauczycieli oraz rodziców, wkładając w projekt czas, serce i talent i wnosząc coś bardzo ważnego i realnego do historii polskiej literatury. Praca nad przekładem, prócz niezwykłych wartości edukacyjnych i językowych dla polonijnej młodzieży i ich literackich opiekunów stała się tym pięknym moment konwergencji, kiedy to zniknęły podziały, granice oraz geograficzne szerokości, a pozostała jedynie nasza wspólna płaszczyzna dziedzictwa historii i kultury, wobec której jesteśmy sobie równi. Na równi ważni i potrzebni.  Pozostaje podziękować wszystkim, którzy się do powstania polskiego przekładu przyczynili – wszystkie nazwiska znajdą Państwo w książce - i żywić nadzieję, że takich projektów będzie w przyszłości więcej. A czytelników gorąco zaprosić do lektury. 

Książka „Janusz Korczak. Rzeźbiarz dziecięcych dusz” dostępna jest w księgarniach oraz na Amazon.

Katarzyna Hypsher