Zycie Kolorado
Blog 6_24.jpg

Na skróty

Witold-K ... w kącie

Miała siedemnaście lat kiedy powierzono jej zadanie, którego wykonanie mogło niechybnie skończyć się śmiercią, a nawet gorzej. Złapana przez Gestapo, mogła przejść przed śmiercią przez straszne upokorzenia i tortury na Pawiaku. Nazwa Pawiak przyprawiała Warszawiaków o zawrót głowy. Tam torturom nie było końca, a krzyki ofiar terroru okupanta rozchodziły się echem po okolicznych ulicach. Ja, mieszkający z ojcem w szpitalu w Pruszkowie, mając lat 8, w 1940 roku, słyszałem o słynnej katowni. Lęk przed dostaniem się na Pawiak obezwładniał nas, Polaków. Legendy sadyzmu, z jakim spotykali się tam uwięzieni polscy patrioci, rozchodziły się po całym kraju i ludzką rzeczą było po prostu bać się. Czasem z premedytacją i rozmysłem Gestapo wypuszczało na wolność więźnia po torturach, aby rozpowszechniał starach jak epidemię i odstręczał Polaków od oporu, antyniemieckich poczynań i zbrojnych akcji.

Żołnierze z batalionu „Parasol” po wyjściu z kanału na ul. Wareckiej. Pośrodku Maria Stypułkowska, po prawej Krzysztof Palester „Krzych”. Maria Stypułkowska-Chojecka (1926-2016) - polska pedagog, działaczka podziemia niepodległościowego w czasie II wojny światowej, łączniczka i sanitariuszka batalionu „Parasol” Armii Krajowej, uczestniczka powstania warszawskiego, honorowa obywatelka Warszawy i Piastowa. | Fot: Wikipedia

Żołnierze z batalionu „Parasol” po wyjściu z kanału na ul. Wareckiej. Pośrodku Maria Stypułkowska, po prawej Krzysztof Palester „Krzych”. Maria Stypułkowska-Chojecka (1926-2016) - polska pedagog, działaczka podziemia niepodległościowego w czasie II wojny światowej, łączniczka i sanitariuszka batalionu „Parasol” Armii Krajowej, uczestniczka powstania warszawskiego, honorowa obywatelka Warszawy i Piastowa. | Fot: Wikipedia

Zastanawia mnie, co musiała przeżywać jeszcze poprzedniego dnia wieczorem. Jakie zastrzeżenia zaglądały przez okienko jej dziewczęcej wyobraźni, na ile lęk i bojaźń nie pozwoliły jej zasnąć? A jeżeli zasnęła, czy budziła się wielokrotnie, zniewolona myślą o groźbie utraty młodego życia? A może powtarzała sobie, że jest gotowa paść, umrzeć za szczytną ideę uwolnienia kraju od okupanta, za wolność, za nasz kraj? Za Polskę? Czy jutro, tak jak dziś, będzie gotowa ponieść ofiarę jeżeli zaistnieje taka potrzeba? Czy schwytana i poddana torturom wytrzyma ból i nie wyda kolegów, koleżanek, wspólników napadu? Pewnie różne rozważania o własnej śmiałości i odwadze przychodziły jej do głowy i… być może wątpliwości zakradały się, kiedy czerń nocy pogłębiała niezasadność podjętej decyzji. Jeżeli zginie, nie będzie miała męża i nigdy nie będzie miała dzieci. Tak bywa, że niepokój pomnaża się i przeradza w lęk, i trzeba odwagi aby ten lęk pokonać. W tym jest moc. Trzeba się na to zdobyć świadomie, prawda? Warszawa jak codziennie, już od godzin popołudniowych pachniała kapuśniakiem, tak jak wszystkie inne polskie miasta i miasteczka w czasach okupacji niemieckiej, ale “Kama”, bo taki był jej pseudonim, już od dwudziestu czterech godzin nic nie jadła. Takie było przykazanie dowództwa Armii Krajowej. Pełen brzuch zraniony kulami… to wielki kłopot dla chirurgów. Lojalna rozkazom podziemia cały dzień nic nie jadła i poszła do łóżka o głodzie. Dowódca ataku powierzył jej zadanie: jako pierwsza zacznie akcję, która ma doprowadzić do zabójstwa.

Dwunastka ich była. Trzy dziewczyny, najmłodsza miała czternaście lat. Zadanie było przekazywane pojedynczo od jednej osoby do drugiej. Przed nimi stoi wykonanie wyroku na austriackim kacie Warszawy, generale, dowódcy SS i Policji na dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa. Na jego rozkazy Niemcy zamordowali tysiące Polaków, organizując sobie polowania na ludzi. Polowania z nagonką, której trudno było uniknąć, od której trudno się było uwolnić. Wiem, bo sam dostałem się do takiego kotła na ulicy Bolesława Prusa w Pruszkowie i jak w surrealistycznym teatrze byłem zahipnotyzowany i przerażony, patrząc jak Niemcy rozstrzeliwali Polaków pod murem pięknego parku Potulickich, z zawiązanymi oczami, jeden rząd za drugim padał. Wracałem właśnie do domu ze szkoły, gdzie nauczyciel, pan Szewczyk, mówił pięknie o poezji Goethego i Schillera. “Nach Frankreich zogen zwei Grenadier’, Die waren in Rußland gefangen…” zostało mi w pamięci. W dniu pierwszego lutego 1944 roku, o siódmej trzydzieści rano, na ulicy Mokotowskiej 59, zebrali się żołnierze zespołu Pegaz, a już sześć minut po dziewiątej “Kama” (Maria Stypułkowska-Chojecka) zasygnalizowała wyjście generała z kamienicy w Alei Róż. Rozstawione następne dwie dziewczyny przekazały umówione sygnały wykonawcom wyroku. Franz Kutschera, morderca Polaków, padł!

Nie wiem, nie pamiętam i będę musiał któregoś dnia odnaleźć i ustalić jaki był to rok. Może 1985, może 1986? Leciałem ze Stanów Zjednoczonych do Warszawy. Zatrzymałem się w Paryżu na parę dni. Gościny udzieliła mi Arika Madeyska, utalentowana artystka malarka, urocza dziwaczka, zbieraczka anegdot o paryskim środowisku polskich emigrantów, pozostawionych w kraju przyjaciołach… i o francuskich “erotycznych nieudacznikach”. Obdarzona optymistycznym poczuciem humoru, była kiedyś za dawnych lat w Polsce dziewczyną znakomitego grafika i mojego przyjaciela, Waldka Świerzego, a Waldka kobiety musiały mieć poczucie humoru. W Los Angeles Marek Hłasko powiedział mi konfidencjonalnie “Arika w Paryżu chodzi pod murzynem”. Wokół Ariki wszystko było seksi - jej salonik, sypialnia, szafa z ubraniami. Łazienka szczególnie. Nawet kwiaty w wazonie były seksi, według Ariki. Miała pieska, który lubił dorywać się do nóg przychodzących gości. Tam u Ariki, aby mnie odwiedzić, pojawił się mój inny przyjaciel, Witek Zadrowski. Zdaliśmy razem, z miernymi wynikami maturę w Liceum Mikołaja Reya na placu Małachowskiego w Warszawie. W szkole Witek-Z i Witold-K chodzili razem jak dwa konie u jednego dyszla. Wzajemna nienawiść do Urzędu Bezpieczeństwa i pogarda dla prymitywnych aktywistów Ludowej Polski, łączyły nas więzami lojalności i uczuciami wiernej przyjaźni, o której wiedzieliśmy, że już będzie do końca życia. I tak też się stało. Witek już nie żyje, niestety. Bardzo mi go brak. Witek nie przyszedł do Ariki sam, przyszedł z panem Mirkiem. Ten monsieur Mirek jakoś mi nie pasował do Paryża; umieściłbym go, myślałem, razem z tą jego bródką, raczej w Sausalito pod San Francisco i puścił w zagony z tamtejszymi hippisami. Nie dzisiejszymi, którzy są imitacją tamtych pierwszych, ale z tymi autentycznymi z lat sześćdziesiątych, którym status quo istniejącego zła stał na drodze. Ten wieczór u Ariki Madeyskiej miał być jedynie towarzyskim spotkaniem, a tymczasem ku mojemu zaskoczeniu przybrał charakter konspiracji. Mister Mirek poprosił mnie o przewiezienie wielu tysięcy dolarów dla kilku osób w Polsce, które tej pomocy potrzebują. Byli to ludzie KOR-u. Znani ze swej odwagi i działalności na rzecz polskich robotników, członkowie Komitetu Obrony Robotników. Obrony robotników przed władzami. Na liście osób, którym zobowiązałem się pieniądze dostarczyć, między innymi był Kuroń i aktorka Halina Mikołajska. No cóż, nie mogłem odmówić ani KOR-owi, ani robotnikom, ani Witkowi Zadrowskiemu, ani Halinie, którą kiedyś w Warszawie dobrze znałem. Oczywiście, nie należałoby być złapanym. Nie mogłem również odmówić Mirkowi, dobrze się z nim wódkę piło. Ku mojemu zdziwieniu następnego dnia Mirek przyniósł dużą walizkę i poprosił żebym ją zabrał… dodatkowo. Walizka była pełna pustych kaset VCR. Chłopcy w Polsce, powiedział, muszą nagrywać ZOMO jak bije naszych z Solidarności. Walizkę zabrałem. Udało się. Nawiązałem wyznaczony mi przez Mirka kontakt w Warszawie. Wieczorami i w nocy robiłem dystrybucję finansów. Śmieszna rzecz zdarzyła się na Żoliborzu gdzie mieszkał Kuroń. Zauważyłem, że wokół jego mieszkania, na ulicy Mickiewicza kręcą się leniwie jakieś kreatury z twarzami neandertalczyków i dwukrotnie zrezygnowałem z podejścia. Poprzez Panią Żuławską zostałem z Kuroniem umówiony w kawiarni niedaleko Placu Inwalidów. Odliczałem właśnie pieniądze pod blatem stolika (o ile sobie przypominam trzy tysiące dolarów) kiedy raptem Kuroń poderwał się, zasyczał “suka” i popędził na zewnątrz. Ja, dla zmylenia pogoni przyleciałem do Warszawy z moją belgijską przyjaciółką, która niczego z tego co się dzieje nie mogła pojąć. Nagabywała mnie nieprzerwanie pytaniami. Ja też byłem przez chwilę zagubiony. Dlaczego Kuroń powiedział na moją dziewczynę “suka”? Pani Żuławska spokojnie wskazała na samochód, który właśnie zatrzymał się przed oknami kawiarni i mi wytłumaczyła znaczenie słowa “SUKA”. Nie ma końca nauce.

Mirek, urodzony pierwszego września w 1949 roku był studentem na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. W 1968 roku uczestniczył w studenckim strajku na Politechnice Warszawskiej i został z uczelni usunięty. W roku 1976 był współorganizatorem Komitetu Obrony Robotników, jak również stworzył podziemne wydawnictwo “NOWA” i powielał Biuletyn Informacyjny KOR-u. W roku 1980 był aresztowany i rozpoczął trzydziestotrzydniową głodówkę protestacyjną. W jego obronie stanęli opozycjoniści i intelektualiści. Między innymi Czesław Miłosz, Gunter Grass, Jacek Kuroń, Jan Józef Lipski i inni. Został wypuszczony warunkowo. W roku 1980 aresztowany ponownie za druk wydawnictw drugiego obiegu. Zwolniony po porozumieniach sierpniowych, zostaje członkiem “Solidarności”. Stan Wojenny zaskoczył go na Targach Książki we Frankfurcie. Spędza 9 lat na emigracji w Paryżu. Wydaje miesięcznik “Kontakt”, produkuje filmy i organizuje pomoc dla podziemia w Polsce. Współpracuje z Jerzym Giedroyciem. Do Polski wraca w roku 1990. Zakłada grupę filmową “Kontakt”. Jest założycielem Stowarzyszenia Wolnego Słowa i jego honorowym prezesem. Odznaczony przez rządy obu orientacji partyjno-politycznych. Mirosław Jerzy Chojecki jest synem “KAMY” Marii Stypulkowskiej-Chojeckiej, a ja jego przyjacielem do końca życia.

Katarzyna Hypsher