Piękna nasza Polska cała | WALDEK TADLA
Minęło pięć lat od dnia, w którym przeżyłem swoją wielką duchową ucztę. Rok 2016, mój pobyt w polskim domu - we Wrocławiu ukoronował barwny spektakl folklorystycznego bogactwa Ojczyźnianej Ziemi. Wspólny, rodzinny wypad w objęcia polskiej kultury i tradycji. Czy można prosić o więcej? Pamiętam upalny, czerwcowy dzień; przekwitające kasztany, soczystą zieleń traw, głośny jazgot przejeżdżających tramwajów oraz podnietę wynikająca bardziej z radości otrzymania wejściówki niż… możliwości ujrzenia artysty. Nie wiedziałem jeszcze co mnie czeka za drzwiami okazałego gmachu. O bilet nie było łatwo, ponieważ nowo otwarte Narodowe Forum Muzyki pachniało jeszcze farbą, a każdy koneser dźwięku chciał jak najszybciej doświadczyć perfekcyjnego brzmienia poprawnie wibrujących nut. Z perspektywy minionego czasu, szczerze polecam wszystkim odwiedzenie tej jednej z najlepszych muzycznych scen Europy. O najwyższy poziom akustyki koncertowej sali zadbała tu firma z Nowego Jorku, której specjalizacją jest idealnie brzmiący dźwięk. Mnie jednak najbardziej urzekł Artysta i od tego dnia zamieszkał on w moim sercu na zawsze. „Mazowsze” należy do największych na świecie zespołów artystycznych prezentujących bogactwo narodowych tańców, piosenek, przyśpiewek i obyczajów. Nazwa zespołu wywodzi się od centralnego regionu Polski – Mazowsza, jednak repertuar szybko rozszerzył się o folklor wszystkich regionów kraju. Styl „mazowszański” to ciepło delikatnej stylizacji, uwypuklającej urodę autentyku, zarówno w odniesieniu do muzyki, jak i choreografii czy też kostiumu. „Mazowsze” jest perłą w koronie Rzeczypospolitej, a dla Polonii całego świata stało się symbolem patriotyzmu i Ojczyzny. Uroczystej gali 2016 nadano tytuł: „Piękna nasza Polska cała”. Pamiętam, jak urzekło mnie przeogromne bogactwo folkloru wszystkich regionów Ojczystej Krainy. Rozmaite rytmy, melodie i pieśni, mozaikowe układy taneczne, kolorowo-barwne stroje regionalne. A wszystko to okraszone prezentacją folkowych instrumentów i ich historią. W tym dniu uświadomiłem sobie jak mało wiem o Polsce i jak bardzo chciałbym doświadczyć jej więcej.
***
Lipiec 2021 rok. Nastały nowe, bardziej sanitarne czasy. Jednak te stare marzenia nie chcą się przeterminować. Drzemią w nas niewinnym snem i czekają na dzień spełnienia. Dzień, w którym ‘słowo stanie się ciałem i zamieszka między nami’. Tak też się stało, moja Mama i ja byliśmy tego beneficjentami. Tegoroczne wakacje ze względu na zaistniałe okoliczności przerodziły się w podróż sentymentalną po Polsce. Niezmiernie długo wyczekiwaną podróż, której natchnieniem był koncert Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Wraz z Mamą byliśmy gośćmi na gali „Piękna nasza Polska cała”, a teraz naocznie postanowiliśmy utwierdzić się w tym przekonaniu. I tak nadszedł czas, aby ruszyć w drogę bez drogowskazów. Ta literacka metafora z przyczyn obiektywnych nie mogła się urzeczywistnić. Znaki drogowe, czyli drogowskazy zawsze nam towarzyszyły, a „… Polska cała” w naszej podróży musiała co nieco być okrojona. Rozbiory? Nie, wycieczka. Wyjeżdżamy więc z Wrocławia; jedziemy przez Kraków do Rzeszowa, Kańczugi, Siedleczki, Przemyśla, Sanoka, Nowej Sarzyny, Warszawy (wszak inspiruje nas „Mazowsze”) aby na samym końcu szczęśliwie znaleźć się we własnym wrocławskim łóżku. Mamy duży samochód z lokalnej wypożyczalni. Kanapki z domu i termos z Biedronki, a jak! Dobre humory, bo jedziemy do dobrych ludzi. Może nie z „Polski całej…” ale na pewno tej południowej. I nie dlatego, że na północy nie ma dobrych ludzi, lecz dlatego, że musieliśmy trochę okroić Polskę. Rozbiory? Nie, nad morze wybieramy się za rok. Oczywiście jak Bóg da. Pieniądze? Nie! – Zdrowie.
Wrocław. O swoim mieście mógłbym w nieskończoność. Znam je bardzo dobrze. Przeszedłem je wzdłuż i wszerz wielokrotnie. Tu wyrosłem. Wrocław jest europejskim miastem dobrych ludzi i przednich artystów. Szczęśliwy traf sprawił, że pan Andrzej Dudek-Dürer jest jednym z nich. Wybitny Artysta, a jednocześnie mój Dobry Sąsiad. Za swój dorobek twórczy i nieocenione zasługi dla Kultury Polskiej otrzymał Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pan Andrzej podczas mojego ostatniego pobytu zawitał w nasze progi. Pogoda tego dnia była słoneczna, więc dobry obiadek zjedliśmy na tarasie. Butelka wina sprawiła, że tematom naszej rozmowy nie było końca. Materia szybko przeistoczyła się w duchowość i poprawnie opuściła ziemski byt. Doświadczyliśmy pozytywnej dezintegracji. Kiedy na powrót siadaliśmy do stołu, ujrzeliśmy towarzystwo nieliczne, ale za to śliczne; moja Mama Zofia, Siostra Beata, Artysta Andrzej, Ty i ja. W tym to właśnie momencie, tak pozytywnie zintegrowani - bardzo serdecznie Ciebie pozdrawiamy. Pytasz kogo? Osobę, która trzyma w ręku gazetę - Ciebie. Pan Andrzej obiecał, że odwiedzi nas w Kolorado. Kto wie, może zrobimy wernisaż? Kto wie, może nawet w Polskim Klubie? Bóg jeden wie.
Dla wszystkich tych, którzy planują wycieczkę do pięknego Wrocławia chciałbym przekazać praktyczną radę. Jeżeli nie wiesz od czego zacząć, to nie pomylisz się jak zaczniesz od zwiedzenia centrum miasta, czyli wrocławskiego Rynku. Po środku siedzi tu dumnie rozparty Aleksander Fredro, a wokół otacza go rozrzucona chmara krasnali. Idziemy za krasnalami. Tutaj nie można się zgubić, bo wszystko jest w odległościach pieszych. Ratusz z Piwnicą Świdnicką, prze-urokliwe kamieniczki z Jasiem i Małgosią, kafejki z pysznym piwem oraz restauracje z najlepszym polskim jedzeniem. Moja ulubiona ulica przy Rynku to Kiełbaśnicza. Nie zaczynam nawet pisać, dlaczego. Po prostu samemu trzeba jej doświadczyć. Na końcu tej ulicy znajduje się Plac Solny, a tam głęboko, w niewidocznym zaułku wciśnięta jest jadłodajnia „Konspira”. Cicho - bo jest to, pyszna tajemnica w klimacie późnego PRL-u. Jeżeli chcecie zjeść równie dobrze, a zarazem ekonomicznie to gorąco polecam bar mleczny „Miś”, który jest parę kroków dalej, na ulicy Kuźniczej tuż przy Uniwersytecie Wrocławskim. Niedrogie, a zarazem przepyszne jadło podają również w Hali Targowej, która sama w sobie jest koniecznym przystankiem każdego zwiedzającego. Jeżeli Macy ‘s sprzedawałby 120 lat temu to, co tu oferują, miałby on swoją siedzibę właśnie w Hali Targowej. A skoro jesteśmy już przy Odrzańskich Bulwarach to grzechem byłoby nie popływać statkiem po Odrze. Pięknie, przyjemnie i tanio; Statek Wratislavia - Restauracja „Z Nurtem” – serdecznie zapraszam!
Zaledwie dwa kroki od przystani wodnej znajduje się słynny Ostrów Tumski. Wokół zielonej, oblanej wodą enklawy rozlega się atmosfera wręcz nie do opisania. Być może dlatego, że - Boska? Jest tu spokojnie i urokliwie. W odrzańskim warkoczu wzajemnie się przeplata; wiara, nadzieja i miłość. Mógłby to być początek, a zarazem koniec Twojego pełnego wrażeń dnia. Pod warunkiem, że zamieszkasz w najnowszym, ultranowoczesnym hotelu „The Bridge” (uwaga na ceny). Hotelu, którego w tym miejscu nikt by się nie spodziewał. Kontrast jaki stąd bije jest wręcz nieziemski… zresztą jak wszystko na Ostrowie Tumskim; Katedra Św. Jana Chrzciciela, wiek XIII. Gotyk z rozpalanymi co wieczór naftowymi lampami, Migające w szarudze światło rozjaśnia wąską uliczkę kocich łbów. A tuż obok The Bridge Wrocław, MGallery, wiek XXI. Zimny kamień i szkło. Kosmos z modernistycznym centrum noclegowym. Dla każdego coś innego, wedle gustu, kieszeni i upodobań.
Stare Miasto jest najpiękniejszą częścią Wrocławia, które sprawiedliwie dba zarówno o ciało jak i duszę człowieka. Jeżeli chodzi o rozrywkę rodzinną we Wrocławiu to podobnie jak w Denver wypada zaprosić wszystkich do ZOO, z Ogrodem Japońskim i Africarium. Albo na projekcję największej Multimedialnej Fontanny w Europie. Atrakcje te znajdują się tuż przy Hali Stulecia we wschodniej części miasta. Rozrywka dla dorosłych - jeżeli ma być w obrębie Starówki to polecam dyskotekę w klubie „Grey” na ulicy Św. Mikołaja (uwaga na ceny) lub sąsiadującą obok pijalnie wódki „Przedwojenna” z zimną siwuchą, kiszonym ogórkiem, ciężkim chlebem ze smalcem. Tuż obok, w okolicach ulicy Pawła Włodkowica znajduje się Dzielnica Czterech Świątyń. Tutejsze lokale otwarte są do wczesnego poranka, a przyjazny Uber bezpiecznie odwiezie Cię do domu. Nie potrzebujesz nawet znać języka ukraińskiego. O zabytkach oraz innych rozlicznych atrakcjach miasta nie wspomnę, ponieważ robią to lepiej przewodniki turystyczne, Google, „Mazowsze” i Piękna nasza Polska cała… Doprawdy cała.
Kraków. W tym mieście zawsze bywałem przejazdem i to był największy błąd mojego życia. Nie dlatego, że bywałem tylko dlatego, że przejazdem. Aż w końcu stało się, jadę na dłużej. Lecz za nim tam dojadę, z wielką przyjemnością doświadczam nowej polskiej jakości. Autostrada A4! „Jak po szklance” mawiano w PRL-u, opisując niemieckie drogi. Tym razem dokładnie tak samo było na polskiej. Być może powodem tej lepszej jakości była uiszczona opłata, która na trasie Wrocław – Kraków wyniosła około 40 złotych. Jednak tak czy inaczej, to się opłacało. Przyjemnie, bezpiecznie, czysto i szybko… do czasu aż dojechaliśmy do bramek opłaty, które były czymś w rodzaju przejścia granicznego, usytułowanego na samym środku autostrady. 30-tu minutowa kolejka to jeden zgrzyt, drugim zgrzytem mogła być niewłaściwa kolejka. Ktoś kto nigdy przedtem tamtędy nie jechał mógł się pomylić i stanąć do złego okienka. Na szczęście nam się udało. Nam? Nasza 9-cio osobowa furgonetka marki Toyota jak do tej pory sprawowała się bez zarzutu. Na swoim pokładzie gościła zaledwie trzech pasażerów leżących i jednego, który siedział. Siedział nie dlatego że chciał, tylko dlatego że musiał ktoś kierować. We włosach mieliśmy wiatr, w uszach muzykę, a w sercach radość ze wzajemnego obcowania ze sobą.
Towarzystwo nasze było nieliczne, ale za to śliczne; moja Mama Zofia, pani młoda Natalia, pan młody Jarek i ja. Gnaliśmy przed siebie radośnie, aby wręczyć zaproszenia na ślub całemu światu. Boże jaki ten Kraków jest piękny! Aż mi się Wrocław zaczął miej podobać. Żart. Moja chrześnica Marlena, jej mąż Marcin, ich córcia Karolcia (9) i synek Jasiek (5) wkrótce dołączyli do naszego jakże nielicznego towarzystwa, aby je jeszcze bardziej uślicznić. Przyjęli nas tradycyjnie, czyli po staropolsku – czym chata bogata, w swoim nowo wybudowanym, luksusowym domu. To tak wygląda komfort? Pomyślałem, głowiąc się jak odkręcić gałkę prysznicową. Na szczęście spłuczkę sedesową ogarnąłem dość szybko. Bo byłby wstyd, że ‘wujek z Ameryki’ potrzebuje pomocy. Szalenie jestem dumny ze swojej chrześnicy Marleny i jej męża Marcina. Młodzi, wykształceni, mądrzy ludzie. Nikt im nic nie dał, a mają wszystko. Można? Można, a im brawo! Marlena jest starszą siostrą wrześniowej panny młodej Natalii. Dziewczyny raczą nas swoim gołębim sercem. Ciepłe - Rodzinne klimaty. Przepyszne jedzonko, cudowna konwersacja, kochane dzieci. Jedynie co, to polscy piłkarze z Mistrzostw Europy odpadli… i jak tu teraz żyć. Ano tak, że jedziemy na miasto zwiedzać Kraków.
Postanowiłem się w końcu rozdziewiczyć. Tak też się stało. Pierwszy raz w swoim życiu zobaczyłem tyle pięknych dziwów: Planty, Barbakan, ulica Floriańska, maleńki, ale jaki specjalny - kościół św. Wojciecha, Wawel, Piwnica Pod Baranami… Złożyłem pokłon głęboki dla: Smoka Wawelskiego, Piotra Skrzyneckiego, Jana Pawła II, Adama Mickiewicza, Jana Matejki i Juliusza Słowackiego. Uchodziliśmy się moc. Serce i oczy by więcej chciały, jednak nogi przemówiły i powiedziały – dość! Ni stąd, ni zowąd znaleźliśmy się w urokliwej jadłodajni na tradycyjnie polskim obiedzie. „Szalone Widelce” róg ulicy Szpitalnej i Pijarskiej, naprzeciw Teatru im. Juliusza Słowackiego. A tam przywitała nas golonka pieczona w piwie z krystalicznie chrupiącą skórką i chrzanem. Palce lizać. Jak jedzonko było przednie, tak napitek był jeszcze lepszy. Może dlatego, że z procentami? Pomimo to nie zrobiliśmy pozytywnej dezintegracji… były z nami też dzieci. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Pozytywną dezintegracje zaplanowaliśmy na jutro. Kierunek - stara jak świat dzielnica ludzi z pierwszorzędnymi korzeniami - Kazimierz. Sobota, tuż po zachodzie słońca, o zmroku i po szabasie. Ulica Estery 5, dokładnie róg Estery i Placu Nowego. Synagogi już pozamykane, na otarcie łez została tylko – Alchemia, „Mazowsze” i Piękna nasza Polska cała… Do samego rana.
Podkarpacie. Autostrada A4 prowadzi nas teraz do miejsc - skąd nasz Ród. Gdzie mogiły przodków naszych, gdzie rzeka San, góry Bieszczady i łany żyznych pól. Przemieszczamy się płynnie, nasza czarna furgonetka sprawuje się nienagannie. Na pokładzie ostaliśmy się we dwoje - moja Mama i ja. Za oknami otworzył się barwny horyzont uprawnych pól, który na styku samym zlewa się z nieba błękitem. Nagle zniknęły kominy, wieżowce, samochody i miejski gwar. Wokół zrobiło się pusto, tak jakoś przyjemnie. Głęboki wdech świeżego powietrza. Jakże długo wyczekiwana ulga. Pośpiech dnia zostawiamy za sobą w oddali. W końcu płyniemy z prądem, oboje czujemy, że właśnie tak być powinno. W oddali słyszymy wołanie naszej młodości to znak, że jedziemy we właściwym kierunku.
Zbliżamy się do ludzi, żywych i umarłych. Tych którzy nas zawsze kochali, dla których zawsze znaczyliśmy więcej. Boże, jak dobrze jest być kochanym. Zbliżamy się do miejsc małych, lecz kiedyś ogromnych, które po brzegi wypełniały głębie naszej świadomości. Wylewały się z niej zatapiając wszystko co wokół. Dlatego miejsca te były dla nas wszystkim co ziemskie i wszystkim co znane. Były. Za szerokim polem żółtego rzepaku wiły się błotniste zagumia. Za nimi stała polna kaplica. Samotnie stała i łkała, bo za nią nie było już nic. Kompletnie nic. Może za wyjątkiem Niemców i Sowietów, ale tam było już piekło i tam nie chcieliśmy iść. Kiedyś wszystko wydawało się dużo większe i prostsze. Przerastało znacznie naszą wyobraźnię i wyłączało zbędne myślenie. Na nieba styku było życie, po jego drugiej stronie była śmierć, a my byliśmy pośrodku. Może tak bardziej w prawo i trochę bliżej Boga.
Dotarliśmy na miejsce. Naszą bazą wypadową na Podkarpaciu była Kańczuga. Dom kuzyna Bogdana, jego żony Ani i syna Pawła (17). Przyszłego prezydenta Polski. Mieszkaliśmy w samym Rynku. Między kościołem św. Michała Archanioła, a pomnikiem Patriotów Ziemi Kańczuckiej. Pomimo tej miejskiej lokalizacji dom wyposażony był w bardzo duży ogród. W ogrodzie tym nie było nic zwyczajnego, lecz wszystko było bajecznie nadzwyczajne. Wijące się powoje, różnobarwne krzewy, zielono-żółte trawy, a śmiejące się do słońca kwiaty - błogo leczyły zranione zmysły i ziemskie troski. Po środku stała wysoka do nieba czereśnia, oblepiona soczyście czerwonymi owocami, a przy niej drewniana drabina, a pod nią wiklinowa altana, a w altanie my - uszczęśliwieni. W kamiennej makutrze tarłem świeżo zerwane płatki róż… z brązowym cukrem i sokiem cytrynowym. Tarłem, tarłem aż w końcu utarłem różaną konfiturę. Konfiturę, która delikatnym smakiem i słodkim zapachu powiewem – błogo pieści zmysły. To tak wygląda raj? W końcu jesteśmy w domu… pomyślałem. W przeciągu tego tygodnia odwiedziliśmy dużo więcej, rodzinnie bliskich nam przystani. We wszystkich domach panowała miłość, serdeczność i niepojęta wręcz gościnność. Dziękuję Wam! Być może jesteście nieliczni, ale za to śliczni. Kocham Was moja Rodzino i całe Podkarpacie.
Oprócz tego specjalnego sentymentu, mój kuzyn Bogdan pokazał nam również atrakcje i uroki regionalne. A było ich moc. Wszystkiego opisać nie sposób. Lecz o jednej wspomnieć muszę. Od wielu lat moim malarskim idolem, oprócz Witolda-K oczywiście, jest Zdzisław Beksiński. Nie sposób wyjaśnić, dlaczego tak jest, ale to się dzieje naprawdę. Jego sztuka mocno ze mną rezonuje. Może dlatego, że wybitny malarz, a może dlatego, że prosto z Sanoka. Kolejny duchowo nawiedzony i malarsko uzdolniony sąsiad. Łączy nas pozytywna dezintegracja. Niestety już tylko w duchowym tego słowa wymiarze. Zdzisław Beksiński stworzył kolekcję, której wartość monetarna jest wręcz zawrotna. Ostatni jego obraz uzyskał na aukcji cenę przeszło 800 tysięcy złotych. Kolekcja Muzeum Historycznego w Sanoku liczy ponad 600 prac tego Artysty. W rękach prywatnych znajduje się drugi raz tyle. Tymczasem 21 lutego 2005 roku Zdzisław Beksiński został zamordowany w swoim mieszkaniu przy ulicy Sonaty na warszawskim Ursynowie. Wybitny malarz zginął od 17 ciosów zadanych nożem przez młodego mężczyznę. Został zabity za 3 tysiące złotych, ponieważ tyle warte były aparaty fotograficzne i płyty, które zabójca wyniósł z mieszkania.
Światłość ludzkiej psychiki codziennie tworzy otaczające nas piękno. Mrok ludzkiej psychiki codziennie to piękno zabija. Dlatego nie bądź mroczny. Bądź dobrym człowiekiem. Daj się lubić , uśmiechaj się i śpiewaj: Piękna nasza Polska cała. Piękna żyzna i niemała… Dniem dzisiejszym się raduj, bo nie wiesz co przyniesie Ci jutro.
Warszawa. Aż w koncu... stało się!!! Nasza furgonetka miała wypadek. Rozbita tylna szyba, wgniecione drzwi, porysowany błotnik. Moja Mama i ja na szczęście jesteśmy OK. Warszawy tym razem nie zobaczyliśmy, ale na pewno zrobimy to następnym razem.