Zycie Kolorado
Blog 6_24.jpg

Na skróty

O Paryżu można nieskończenie, czyli kilka kartek z jego historii | HANNA CZERNIK

Niewiele jest miejsc na świecie aż tak opiewanych, odwiedzanych, wielbionych i krytykowanych jak położona nad Sekwaną stolica Francji. Truizmem wręcz jest nazywanie jej kulturalną mekką zachodniego świata, od wieków jak magnes przyciągającą przedsiębiorców, kupców, bywalców salonów, ludzi nauki, artystów i turystów, dającą schronienie politycznym uchodźcom, wywołującą tęsknotę i budzącą do życia legendy. I choć inne metropolie, jak Londyn, Rzym, czy Nowy Jork też bywają soczewkami skupiającymi całą uwagę współczesności, Paryż uparcie zachowuje swoje niepodważalne miejsce w panteonie najwspanialszych miast świata. O ile według znanego porzekadła wszystkie drogi prowadzą do Rzymu - bo istotnie wiele nawet współczesnych szos Europy wiedzie szlakami wytyczonymi dwa milenia wcześniej przez armię rzymską budującą je w trakcie podbijania Europy - o tyle można odwrócić to powiedzenie, że wszystkie drogi wiodą z Paryża. Nowe idee, nowe mody, prądy, nowe kierunki w sztuce od co najmniej 400 lat. Jak to sarkastycznie ujął Klemens von Metternich, austriacki mąż stanu i jeden z głównych architektów nieszczęsnego dla Polski kongresu wiedeńskiego: Kiedy Paryż kichnie, Europa dostaje kataru. Niemal każda nacja ma własną historię z nim splecioną. Na pewno Polacy. I na pewno Amerykanie.

Paryżanie nie boją się łączyć nowego ze starym… Szklana piramida przed Luwrem o zmierzchu, wrzesień 2021

***

Przed Paryżem była Lutetia, o której pierwsza wzmianka dociera do nas z pamiętników nie byle kogo, bo samego Juliusza Cezara, O wojnie galijskiej, z 53 roku przed naszą erą. Cezar, który wówczas jeszcze nie zaczął ostatecznej rozgrywki o panowanie nad Rzymem, ale już się do niej szykował umacniając tymczasem swoją pozycję na północnym przyczółku republiki, opisuje tam kampanię tłumienia zaciekłego powstania Galów przeciwko rzymskiej ekspansji. Jak błyskotliwie i cynicznie ujął to dwa tysiące lat później Winston Churchill, choć prawda ta aktualna była od początków dziejów ludzkich - historia pisana jest przez zwycięzców. I tu nie było inaczej. Osada nad Sekwaną, założona 200 lat wcześniej przez celtyckie plemię Paryzjów, zostaje zdobyta przez Rzymian, którzy budują tam nowe miasto z nową łacińską nazwą: Lutetia Parisiorum - w miejscu obecnej Île de la Cité i wyżej aż do Montagne Sainte-Geneviève - na lewym brzegu Sekwany.

Nad Europą twardy krok legionów grzmi

Nieunikniony wróży koniec republiki

Gniją wzgórza galijskie w pomieszanej krwi

A Juliusz Cezar pisze swoje pamiętniki.

(Jacek Kaczmarski,

Lekcja historii klasycznej)

Tamto miasto nie przeminęło bez śladu. Nawet obecnie można przejść drogą wytyczoną przez okruchy rzymskiej cywilizacji: arenę, świątynię Jowisza, vomitorium, pozostałości forum, łaźni i murów miejskich. Te mury, freski i cegły nie są jednak najstarszymi świadectwami ludzkiej tu obecności. Wydaje się, zdaniem historyków i archeologów, że nie było okresu w dziejach, kiedy nikt nie zjawił się na dłużej lub krócej w tej żyznej dolinie. Nazwa Paryż, choć najwyraźniej związana z celtyckim ludem, pojawia się dużo później. Niektórzy twierdzą, że pierwszy raz użył jej w 360 roku cesarz Julian Apostata, który tak wspominał swój pobyt w mieście: Przebywałem wtedy w kwaterze zimowej w mojej ukochanej Lutecji – tak Celtowie nazywają główną siedzibę Paryzjów. Cytadela znajduje się na małej wyspie pośrodku rzeki, jest otoczona dokoła murami, z obu brzegów wiodą do niej drewniane mosty. Czyli jeszcze nie Paryż, Lutecja. Inni przypisują nadanie miastu obecnej nazwy Chlodwigowi, władcy Franków stulecie później. Najzabawniejszą etymologię wywodzi niezrównany François Rabelais w Gargantui i Pantagruelu, ale z uwagi na niebywałą rubaszność opisu przytaczać go tutaj nie będziemy. (Dla zainteresowanych: księga I, rozdział 17: Jak Gargantua oblał swoje powitanie z paryżanami). I żeby nie pominąć najśmielszej, bądź też najbardziej frywolnej, legendy - wg jej wyznawców zawdzięcza Paryż swoje imię trojańskiemu królewiczowi, Parysowi, który zakochawszy się w żonie króla Sparty, Helenie, najpiękniejszej kobiecie ówczesnego świata, tyle zamieszania wywołał w historii, malarstwie i literaturze...

***

Nie od razu jednak Paryż zbudowano, by sparafrazować słynne powiedzenie o Rzymie, czy Krakowie. Nie tylko dlatego, że niczego nie buduje się jednego dnia. Miasto nad Sekwaną miało szczególnie trudne i długie początki. Stosunkowo stabilny czas przypadł na okres stacjonowania tam Rzymian, kiedy już skończyła się krwawa galijska rebelia - jej przywódcę, Camulogenusa, nazywa się czasem pierwszym paryskim rewolucjonistą. Ale od czasu nasilania się ataków plemion z północy i ze wschodu prowadzących w efekcie do upadku starożytnego świata, miasto trwało w nieustannym niemal zagrożeniu. Jeszcze w 451 roku udało się odeprzeć atak Hunów pod wodzą Attyli - pierwsza jego porażka w zwycięskim marszu przez Europę, ale los Rzymu był już właściwie przesądzony. Tereny Galii podbiły germańskie plemiona Franków i przez następne kilka stuleci nieustanne wojny pomiędzy władcami z dynastii Merowingów wyniszczały miasto i jego okolice. A gdy władzę objął Charlemagne (Karol Wielki) tworząc najpotężniejsze państwo ówczesnej Europy, swoją stolicą ze świetnym, najbardziej w tych czasach wyrafinowanym kulturalnie dworem, uczynił nie Paryż, ale Akwizgran. Potem przyszli Wikingowie. W IX wieku najeżdżali Paryż czterokrotnie, rabując i paląc, pobierając ogromne haracze. Dopiero kolejny władca, Karol III Prostak, zaprzeczając swojemu przydomkowi wpadł na pomysł oddania im we władanie ziemi na północy Francji w zamian za przyjęcie chrześcijaństwa i uznanie się wasalami francuskich królów. I tak rozpoczęła się historia Normanów, którzy podbili później Anglię, południowe Włochy i Sycylię tworząc potężne dynastie i imponujące królestwa. I być może przyczynili się w następnych pokoleniach do wojny stuletniej w zagmatwanych kwestiach praw do francuskiego tronu i statusu feudalnego władców Anglii będących równocześnie lennikami korony francuskiej.

***

Paryż tymczasem rozwijał się i rósł, choć trudne lata nigdy na długo nie odchodziły w niepamięć. Miał swoje czarne karty, czasem zapisane w nazwach jego ulic i dzielnic. Jak Montmartre - rozsławiony przez dziewiętnastowieczną artystyczną cyganerię - na którego szczycie znajduje się dziś eklektyczna, lśniąca z daleka swoją bielą bazylika Sacré-Cœur, być może wziął swą nazwę od Mons Martyrum - kopiec męczennika. Św. Dionizy (Saint-Denis, stąd bazylika pod tym wezwaniem na przedmieściach Paryża, w której znajduje się większość francuskich grobów królewskich) pierwszy biskup stolicy, został tu wraz z dwoma towarzyszami zamęczony w czasie prześladowania chrześcijan. Inni wywodzą wszakże tę nazwę od rzymskiego boga Marsa, sprawa nie jest pewna, niemniej legendy upierają się dłużej niż prawda. Pokazuje to także historia aresztowania templariuszy - w piątek, 13 października 1307 roku, którzy po upadku Królestwa Palestyńskiego przenieśli swoją główną siedzibę do Paryża, nie podlegając jednocześnie królewskiej jurysdykcji - stanowili więc potężne państwo w państwie. Co więcej, u nich, pierwszych znakomitych bankierów nowożytnej Europy, zadłużonych było wielu możnych, w tym ówczesny król Francji Filip IV zwany Pięknym. Pod jego naciskiem papież Klemens V (też Francuz zresztą) rozwiązał zakon, a francuscy templariusze zostali skazani na dożywotnie więzienie, wielu na karę śmierci. Ostatni wielki mistrz zakonu, Jacques de Molay, spalony na stosie w Paryżu - w pobliżu obecnego Pont Neuf - zanim ogarnęły go płomienie rzucił pamiętną klątwę: „Papieżu Klemensie, królu Filipie, rycerzu Wilhelmie! Nim rok minie spotkamy się na Sądzie Bożym!” Pierwsi dwaj istotnie zmarli jeszcze w tym samym roku, a trzej synowie Filipa, kolejni władcy Francji, żyli krótko nie zostawiając prawomocnych dziedziców, zamykając tym samym dynastię Kapetyngów.

Czarnych kart miał Paryż jeszcze wiele. Ponurej sławy noc św. Bartłomieja, kiedy urządzono w tym mieście w sierpniu 1572 roku rzeź hugenotów (kalwinów) przybyłych licznie na zaślubiny swojego lidera, Henryka Burbona z księżniczką Małgorzatą Valois. Sam Henryk, późniejszy le bon roi (dobry król), założyciel dynastii, która będzie rządziła Francją przez następne dwieście lat, ocalał wówczas dzięki swojemu kuzynowi, Karolowi IX. To Henryk, kiedy wreszcie objął tron po wojnach religijnych obiecał swoim poddanym (podobnie jak Herbert Hoover 300 lat później, ale z trochę lepszym skutkiem) kurę na stole w każdą niedzielę - une poule au pot le dimanche, symbol poprawy warunków życia. To Henryk wypowiedział szeroko znane słowa, kiedy postanowił przejść na katolicyzm: Paryż wart mszy - Paris vaut bien une messe. I wierny temu przywiązaniu do miasta uczynił je bezpieczniejszym i wspanialszym niż za jego poprzedników. Na gorzką ironię zakrawa, że on, który zakończył we Francji rozlew krwi, który wprowadził w życie prawo tolerancji religijnej, zginął przedwcześnie, zasztyletowany przez religijnego fanatyka, François Ravaillaca, na paryskiej ulicy de La Ferronnerie w dzielnicy Les Halles.

200 lat później masakra na Polu Marsowym, potem czas rewolucyjnego terroru. Potomek Henryka Nawarskiego (i prawnuk dwóch polskich królów - Stanisława Leszczyńskiego i Augusta III), o wiele gorszy niż on władca, zostaje stracony na madame guillotine w styczniu 1793 roku na obecnym - o sarkazmie historii - Place de la Concorde, Placu Zgody. Pół roku później ten sam los spotyka jego żonę, sławną i zniesławioną Marię Antoninę. Tylko na tym placu zostanie ściętych na gilotynie ponad 1300 osób. I choć Francuzi przejęli hasła wielkiej rewolucji: liberté, égalité, fraternité - wolność, równość, braterstwo i pieśń z okresu jej trwania, słynna Marsylianka, stała się hymnem narodowym: Allons enfants de la Patrie/ Le jour de gloire est arrivé, to towarzyszący jej terror budzi do dziś grozę.

Łuk Triumfalny, ukończony w 1836 roku, anno domini 2021 spowity w srebrzystą tkaninę projektu dwojga artystów: nieżyjących już Christo i jego żony, Jeanne-Claude. Kiedy nie jest zasłonięty można odnaleźć na nim nazwiska 7 Polaków, którzy służyli w wojnach Napoleońskich, m. in. gen. Dąbrowskiego (tego od Mazurka, hymnu Polski) czy księcia Józefa Poniatowskiego i nazwy 5 miast polskich

O miłości Ojczyzny święta!

Dziś w zemście prowadź, wspieraj nas.

O Wolności w sercach zaklęta!

Z obrońcy Twymi wespół walcz.

Z obrońcy Twymi wespół walcz.

Zwycięstwo z Tobą dziś wspaniałe,

Gdy z nami mężnych głosów duch.

Niech zobaczy śmierci bliski wróg

I tryumf twój, i naszą chwałę.

(Marsylianka, hymn Francji)

Oczywiście nie byłby Paryż tym, czym jest, gdyby tylko tragedie i zbrodnie tworzyły jego historię. Od wczesnego średniowiecza miasto rozwijało się w różnych aspektach - obronnym, architektonicznym, kulturalnym. To tam powstał już w 1100 roku - drugi najstarszy po Bolońskim - uniwersytet w Europie, później popularnie zwany Sorboną. Tam zjeżdżali uczeni i poeci, tam kolejni władcy sprowadzali artystów, budowano kościoły, zamki i pałace.

Jak słynna Notre Dame wzniesiona na śladach rzymskiej świątyni (Bogowie dziedziczą po sobie świątynie i wiernych - zauważył kiedyś sceptycznie Stanisław Jerzy Lec). Jej budowa zajęła prawie 200 lat - nie spieszono się wówczas w cyzelowaniu ornamentów ad maiorem Dei gloriam, na większą chwałę Boga. Jak Luwr, początkowo twierdza obronna, przebudowana na pałac w stylu renesansowym za panowania wielkiego mecenasa i kolekcjonera sztuki, Franciszka I. Sprowadził on na swój dwór Leonarda da Vinci, który przemierzył Alpy na mule, wioząc w sakwach podróżnych Giocondę...Mona Lisa, obok dwóch innych dzieł florenckiego mistrza, znalazła swój nowy dom we Francji, gdzie mieszka do tej pory należąc do najcenniejszych dzieł bezcennej muzealnej kolekcji. Jedyna różnica, że teraz nawet w muzeum strzeże jej kuloodporne szkło i gruby sznur dzielący od tłoczącej się publiczności. Może nie jest ona najlepszym obrazem Leonarda, ale na pewno najlepiej rozpoznawalnym. Jest symbolem i inspiracją, przenika kulturę na różnych poziomach i w rozmaitym stylu. Bywa przedmiotem żartu, kpiny i rewerencji. Budzi też tęsknotę za geniuszem człowieka i pięknem w “czasach trudu i pogardy” jak w tym przejmującym wierszu Zbigniewa Herberta:

Mona Liza

przez siedem gór granicznych

kolczaste druty rzek

i rozstrzelane lasy

i powieszone mosty

szedłem –

przez wodospady schodów

wiry morskich skrzydeł

i barokowe niebo

całe w bąblach aniołów

– do ciebie

Jeruzalem w ramach

stoję

w gęstej pokrzywie

wycieczki

na brzegu purpurowego sznura

i oczu (...)

no i jestem

mieli przyjść wszyscy

jestem sam

kiedy już

nie mógł głową ruszać

powiedział

jak to się skończy

pojadę do Paryża (...)

***

Choć zamożność i piękno stolicy Francji budowane były przez wieki, to obecny jej wygląd ma o wiele młodszą metrykę. Na początku XIX wieku miasto wielu przyjezdnym wydawało się ciasne i brudne, chaotyczne i zaniedbane. Miało z pewnością swój urok pokryty patyną czasu, ale w aspirujących do nowoczesności władzach Francji budziło niepokój i irytację. Szczególnie, że w jej biednych, wąskich uliczkach zbyt łatwo wybuchały zamieszki i rebelie. Sprawy wziął w końcu w swoje ręce Napoleon III zarządzając wielką przebudowę. Jak piszą Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Marta Orzeszyna w książce Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach Belle Époque w przeciągu niespełna dwudziestu lat: wyburzono połowę budynków, od osiemnastu do dwudziestu tysięcy, a 60% powierzchni Paryża zostało całkowicie przekształcone. Wielki projekt ruszył w 1853 roku pod kierownictwem obdarzonego niemal nieograniczonymi uprawnieniami barona Haussmanna, polityka i urbanisty, stąd jego imię nosi jeden z głównych bulwarów reprezentacyjnej dzielnicy śródmieścia. Wyznawał on kult linii prostej, dlatego nie wahał się usuwać wszystkiego, co stanowiło przeszkodę. Oczywiście przy okazji zniszczono sporo zabytkowych miejsc i ‘wielkie wyburzanie’ spotykało się też z krytyką i protestami. Emil Zola, zawsze wrażliwie obserwujący społeczna rzeczywistość, wyraził te uczucia przejmującą metaforą: Cały Paryż pocięty jak szablą, z pootwieranymi żyłami.

Niemniej jednak baronowi Haussmannowi zawdzięczają Paryżanie powstanie nowych parków, ogrodów, skwerów, w tym Lasku Bulońskiego i Lasku Vincennes, które z półdzikich terenów leśnych stały się zadbanymi, ulubionymi miejscami wycieczek i spacerów. Długość sieci kanalizacyjnej zwiększyła się sześciokrotnie, a na miejscu wyburzonych domów wytyczono sto kilometrów nowych szerokich, jasnych ulic. W centrum powstały specjalne pawilony handlowe mieszczące tysiące sklepów, wszystkie zaś nowe budynki musiały spełniać bardzo rygorystyczne normy: podobna wysokość, zsynchronizowany styl, dachy pochylone pod odpowiednim kątem. Zasługą Haussmanna jest też obecny kształt Pól Elizejskich, tego znaku rozpoznawczego Paryża, pięknej alei łączącej ze wschodu na zachód Place Zgody i Gwiazdy, której wizualną perspektywę z jednej strony zamyka Louvre, a z drugiej Łuk Triumfalny. Nazwana tak w roku 1709, nieco pretensjonalnie wywołując wizję greckiej krainy wiecznej szczęśliwości, po przebudowie prawdopodobnie zbliżyła się bardziej do owego symbolicznego ideału. Tak oto Haussmann stworzył zupełnie nowe miasto - metropolię nowoczesną, przestronną i na pewno zdrowszą. Dawny Paryż bezpowrotnie odszedł do historii i dzisiaj mało kto pamięta, że w ogóle istniał.

XIX wiek, ten czas dynamicznego rozwoju i konfliktów społecznych zarazem, przyniósł rzecz prosta więcej zmian, podobnie jak wiek XX. Oczywiście kolejne rewolucje - w Paryżu wydają się one na porządku dziennym, stąd inne narody często mogły czerpać z ich zdobyczy, nie płacąc tej strasznej ceny - lipcowa (1830), lutowa (1848) i szczególnie krwawo stłumiona Komuna Paryska z 1871 r. Wyróżniło się w niej kilku Polaków zawsze gotowych bić się za wolność naszą i waszą, w tym komisarz resortu kultury i sztuki, Florian Trawiński, który uratował Luwr przed zaplanowanym spaleniem przez zagorzałych komunardów…

Zostało już niewiele

barykad i nadziei.

„Na śmierć, obywatele,

pójdziemy po kolei.”

Dąbrowski legł od kuli,

padł Raoul Rigault pod ścianą,

na skrzyżowaniu ulic

po stu rozstrzeliwano.

(Broniewski, Komuna Paryska)

Ale dziewiętnastowieczny Paryż to nie tylko i nie przede wszystkim rewolucje. To rozwój naukowy, ekonomiczny, to pulsujące życie kulturalne. Przyjezdni często zachłystywali się wprost tą dynamiką, oszałamiała ich, skłaniając do podziwu z jednej strony i obronnego lęku z drugiej. Bolesław Prus tak opisuje w Lalce wrażenia swojego bohatera, Stanisława Wokulskiego:

I dachy są jakieś oryginalne, wysokie, obładowane kominami, najeżone blaszanymi kominkami i szpicami. I na ulicach co krok wyrasta albo drzewo, albo latarnia, albo kiosk, albo kolumna zakończona kulą. Życie kipi tu tak silnie, że nie mogąc zużyć się w nieskończonym ruchu powozów, w szybkim biegu ludzi, w dźwiganiu pięciopiętrowych domów z kamienia, jeszcze wytryskuje ze ścian w formie posągów lub płaskorzeźb, z dachów w formie strzał i z ulic w postaci nieprzeliczonych kiosków…

XIX to także ta wizytówka miasta, Żelazna Dama, Wieża Eiffla, którą odwiedziło w jej historii ponad 200 milionów ludzi, wzniesiona na wystawę światową 1889 roku, najwyższa budowla w Paryżu, a w czasie powstania - na świecie. Projektu dwóch inżynierów z firmy Eiffla, który wkrótce odkupił od nich prawa autorskie. Majstersztyk inżynierski i w opinii wielu, zwłaszcza w epoce budowy, monstrum estetyczne. Już w miesiąc po rozpoczęciu prac, 14 lutego 1887 roku, dziennik Le Temps opublikował słynny Protest artystów przeciwko jej budowie. Protest podpisało wiele sław ze świata kultury, między innymi: Sully Prudhomme, Aleksander Dumas, Guy de Maupassant, architekt Charles Garnier, czy kompozytor Charles Gounod. Jeszcze w XX stuleciu ich opinię dzielił niejeden paryżanin i przyjezdny, co najlepiej wyraża bon mot Maurice’a Chevaliera: Paryż najpiękniej wygląda z wieży Eiffla, chociażby dlatego, że jej stamtąd nie widać... Ale Francuzi, a zwłaszcza paryżanie, przy upartym kultywowaniu tradycji, nie boją się nowoczesności i eklektyzmu i śmiało wplatają najodważniejsze projekty obok wiekowych budynków, jak to zrobili z Centre Pompidou, szklaną piramidą po Luwrem, ultra abstrakcyjnymi rzeźbami w parku wersalskim, ostatnią instalacją Christo na Łuku Triumfalnym, czy niezwykłym budynkiem Fundacji Louis Vuitton zaprojektowanym przez wybitnego amerykańskiego architekta, Franka Gehry’ego. Nie wspominając idącej wyzywająco w górę nowoczesnej dzielnicy La Défense, kiedy podąża się na północny zachód przedłużeniem Pól Elizejskich - Avenue Charles de Gaulle, zwieńczonej, jakby inaczej, Wielkim Łukiem Braterstwa. Tę dwudziestowieczną wersję Łuku Triumfalnego, w intencji projektodawców nie dla upamiętnienia zwycięstw nad wrogiem, ale dla uczczenia ludzkości i idei humanitarnych, wzniesiono z inicjatywy ówczesnego premiera, François Mitterranda, w setną rocznicę oddania do użytku Wieży Eiffla, która z kolei powstała w setną rocznicę szturmu na Bastylię. Czy świat, przy wszystkich jego problemach, nie idzie jednak w lepszym kierunku?

Paryż anno domini 2021 jest dalej ruchliwy, ciekawy i piękny, pulsujący kulturalnie, otwierający wystawy odwiedzane tłumnie przez zawsze spragnionych kontaktu ze sztuką Francuzów. Jedyne różnice to podobnie jak w Polsce obowiązkowe maski w miejscach publicznych, sprawdzanie dokumentów szczepień przed wejściem do teatrów, restauracji, czy muzeów. Obcokrajowcy mniej liczni, szczególnie Amerykanie, ale Polaków pod dostatkiem. Biegając jego ulicami śladami wspomnień, także o zmierzchu, zwiedzając świeżo otwartą wspaniałą ekspozycję kolekcji Morozowów w Fondation Louis-Vuitton, nie mogłam odgonić z myśli tego wiersza Jana Lechonia:

Patrz kiedy w górze się rozrasta

Blask niby zorzy borealnej

I wszystkie światła tego miasta

Pod Łuk wpływają Tryumfalny

Także słów Joséphine Baker: Mam tylko dwie miłości: mój kraj i Paryż... I Polacy i Amerykanie spletli przecież swoje losy z tym miastem w różnych etapach historii. Ale o tym już w następnym odcinku.

Katarzyna Hypsher