Zycie Kolorado
Blog 5_24.jpg

Na skróty

Radość pisania Część IV - Niech słowa szybują wysoko | HANNA CZERNIK

Lubię wieczorem znaleźć się w drukarni,

Gdy wszystkie kaszty pracują przy ścianach

A maszynkarze, muzykanci czarni,

Na swych stalowych grają fortepianach /…/

Cza­sem tu szczę­ście ja­sną twarz uka­że,

To zno­wu śmierć się wy­chy­la z ukry­cia —

Na swych kla­wi­szach gra­ją ma­szyn­ka­rze

Wiel­ką sym­fo­nię współ­cze­sne­go ży­cia.

(Henryk Zbierzchowski, Muzyka drukarni)


Żaden wynalazek nie bierze się znikąd jako nagłe pojedyncze objawienie. Siłą człowieka zawsze była i będzie współpraca, wzajemna inspiracja, uporczywe budowanie cywilizacji. Wynalazki zdarzają się wówczas, gdy rodzi się zapotrzebowanie i gdy wystarczająca jest populacja mogąca i chcąca z innowacji korzystać. Pismo i jego różne formy ewoluowały przez tysiące lat, specyficzne dla danej kultury, ale mające też wiele cech ogólnoludzkich. Tabliczki kamienne, gliniane, dużo później woskowe, papirus, jedwab, bambus, pergamin, papier, ekran - wprowadzane zostawały w miarę potrzeby i warunków, a wraz z nimi narzędzia: rylce, pędzelki, kreda, sztyfty ołowiu czy innych metali, pióra ptasie, węgiel, ołówek, stalówki, długopisy, maszyny do pisania, klawiatury komputerów. Od czasów papirusu niezbędny stał się także atrament, ślicznie nazywany w dawnej polszczyźnie inkaustem. Obok niego inne barwniki, inne materiały do zapisywania i ozdabiania tekstów. Piękne pismo, kaligrafia, ceniona przede wszystkim przez Chińczyków, Arabów i Europę średniowieczną, osiągała rangę wysokiego artyzmu. Jednak przyszedł czas, kiedy przestało to wystarczać, kiedy najbardziej sprawni skrybowie nie mogli już zaspokoić potrzeby na słowo pisane. Ludzie z desperacją i zapałem zaczęli szukać nowej technologii. 

Bibllia Gutenberga (kopia pelplińska), tom I Muzeum Diecezjalne w Pelplinie. Przed wybuchem II wojny światowej Biblię przez Warszawę ewakuowano do Paryża, stamtąd w 1940 wywieziono ją do Londynu, a następnie do Kanady. Do Pelplina powróciła w 1959. Zdjęcie: Wikipedia

Początki samej idei są pradawne. W końcu pieczęcie używane od tysiącleci oparte były na tym właśnie koncepcie - wielokrotnego odciskania matrycy czy to w materiale miękkim później zastygającym, czy z pomocą barwinka, atramentu, tuszu na papirusie, jedwabiu, papierze. Już tak zwany Dysk z Fajstos na Krecie, z siedemnastego stulecia przed Chrystusem, pokryty jest obustronnie ciągiem ideogramów odciśniętych stemplem. I pierwsze druki, kiedy się wreszcie pojawiły, to były takie wielce rozbudowane pieczęcie - całe strony tekstu wyryte w drewnie, metalu, wypalone w porcelanie - początkowo w Chinach. Już w siódmym wieku przed naszą erą przy odlewaniu brązów, na których potrzebne były napisy, używano tam pojedynczych czcionek, antenatów późniejszych - ruchomych. Druk na większą skalę zrodził się jednak dużo później, z potrzeb religii buddyjskiej, bo wierni wierzyli, że przepisywanie modlitw, a jeszcze lepiej całych sutr - nauk Buddy - w jak największej liczbie kopii zapewni im przychylność sił wyższych, wybawi z tarapatów. W dodatku znany już wówczas papier był doskonałym materiałem dla druków. Choć wszystko zaczęło się w Państwie Środka, najstarszy drukowany tekst na świecie to buddyjski zwój z zaklęciami datowany na lata 704–751 odnaleziony w Korei - i przyjdzie czas, kiedy Koreańczycy przejmą azjatycką pałeczkę w sztuce drukarskiej upraszczając swój alfabet i produkując doskonałej jakości tusz. Pierwsze natomiast znane nam ogromne przedsięwzięcie drukarskie zarządziła w ósmym wieku naszej ery cesarzowa Japonii, Shōtoku, w zdominowanym przez buddyzm stołecznym mieście Nara, nazywanym czasem kolebką japońskiej cywilizacji. Dla odegnania zarazy ospy wydrukowano tam milion kopii modlitwy zwanej dharani umieszczonych w milionie miniaturowych pagód ustawionych w największych świątyniach kraju. Nie uratowało to samej cesarzowej - zmarła na ospę w 770. Najstarsza - odnaleziona, bo kto wie, co jeszcze kryją zakamarki budowli, grot i innych miejsc na Ziemi - pełna drukowana książka to tzw. Diamentowa Sutra z 868 roku, ozdobiona drzeworytami, nie tylko znana najstarsza, ale przeznaczona, jak głosi adnotacja, dla domeny publicznej, szerokiego adresata. Kunszt tej księgi wskazuje, że nie była pierwszą, że musiała mieć poprzedniczki, ale jak dotąd żadna nie została odkryta.

Chińczycy mieli papier i religię sprzyjającą rozwojowi druku, jednak ich pismo z ogromną liczbą znaków stanowiło oczywistą trudność. Co gorsza, cenili oni kaligrafię zbyt wysoko, by w pełni zachłysnąć się nową technologią. Podobnie Arabowie - też ogromnie ceniący swoją kaligrafię, piękne, płynne pismo semickich znaków - ‏اللغة العربية - zapisywanych od prawa do lewa, by zainteresować się naprawdę drukiem. A może obie te cywilizacje zwolniły już impet poznawczy i pismo ręczne zaspokajało wystarczająco ich potrzeby? Bo następna karta w historii należała do Europy, w której od dwunastego wieku coraz bardziej wrzało od idei, pomysłów, innowacji. Rozwijała się sztuka, literatura, matematyka, technologia, rosło zainteresowanie nauką i wiedzą, nasilał się więc coraz większy głód książek, coraz większe zapotrzebowanie na papier. Europejczycy doskonalili na potrzeby ich klimatu technologię arabską, wprowadzili znaki wodne identyfikujące papiernie, które zaczęły rosnąć na kontynencie jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Poza Hiszpanią najpierw we Włoszech, choćby w słynnym Fabriano, gdzie dziś można zwiedzić Muzeum Papieru i Znaków Wodnych, potem w innych krajach. Praca w papierni, choć dawała stały dochód, była ciężka. Zatrudniano całe rodziny, dzieci czyściły sita po nocach, rano owijano je w ciepłe koce i pojono winem. Robotnicy wystawieni na ciągłą wilgoć, chłód i odór chemikaliów, nie mówiąc o sortowaniu starych i najczęściej brudnych szmat, chorowali często i średnia długość ich życia nie przekraczała 30 lat. Nie należeli do wyjątków, przeciwnie, inne zawody też nie gwarantowały, łagodnie mówiąc, zdrowego trybu życia. Przez francuskie miasto Lyon, gdzie Saona wpływa do Rodanu, wg popularnego powiedzenia płynęły trzy rzeki - bo trzecią była rzeka łez robotników manufaktur jedwabiu.

Życie nie było łatwe, nawet dla tych urodzonych w zamożniejszych rodzinach, ale pasja poznania i kreatywności popychała ludzi do żmudnego wysiłku poszukiwania nowych rozwiązań. Pojawiły się grawiury i drzeworyty, osiągając szczyty artyzmu w wykonaniu największego artysty niemieckiego renesansu, Albrechta Dürera. Prawdziwą rewolucję w publikacjach tekstów szykowali jednak mistrzowie pracy z metalami, przede wszystkim złotnicy, bo stworzenie czcionki drukarskiej wymagało nie lada wprawy i umiejętności. Najsłynniejszym z nich był oczywiście Johannes Gutenberg i wydrukowana przez niego w latach 1452-55 Biblia, zwana z uwagi na jej graficzny układ Biblią 42-wersową, poruszyła świat. Przede wszystkim zachwyciła swoim pięknem, w niczym, wydawało się, nie ustępując najstaranniejszej kaligrafii. Choć Gutenberg nie był jedynym pracującym nad ruchomą prasą drukarską, to jego praca spowodowała, że mimo oporu sceptyków nie było już odwrotu. Jak żartobliwie ujął to Józef Wittlin w swojej Soli ziemi (nawiasem mówiąc tuż przed drugą wojną rozważanej do literackiej nagrody Nobla).

„Gutenberg nazywał się ów człowiek, którego diabeł spił w Moguncji reńskim winem i kazał mu w roku 1450 wynaleźć nową torturę ludzi niepiśmiennych i ubogich duchem. Opętany przez diabła założył Gutenberg wspólnie z niejakim Fustem pierwszą drukarnię. Od tego czasu diabelskie ziarno, jak zarazki cholery, rozmnożyło się po całej kuli ziemskiej, aby dniem i nocą niepokoić, czarować, zatruwać łakome dusze, owładnięte pychą umienia”.

Pycha ‘umienia’... Pycha wiedzy - zerwanie jabłka z drzewa wiadomości dobrego i złego stało się dziedzicznym grzechem pierworodnym. A sam Lucyfer to upadły, pychą właśnie grzeszący anioł. Jego hebrajskie imię to הבן של הבוקר, ‘syn poranka’, łacińskie dosłownie - ‘niosący światło’, a więc do czwartego wieku nie zawsze utożsamiany z diabłem… Żarty żartami, ale kiedy już po śmierci Gutenberga i po przejęciu jego drukarni Fust, który był przede wszystkim biznesmenem finansującym prace Johannesa, udał się do Paryża ze swoimi drukowanymi książkami został z niego wypędzony właśnie jako wysłannik Szatana. 

Giuseppe Arcimboldo Bibliotekarz (XVI wiek)

To, co nowe, zawsze budzi opory, wywołuje niepokój. Z jednej strony nieliczni koneserzy i kolekcjonerzy dawnych tekstów uznali druk za pospolitość, barbarzyństwo, z drugiej prasa drukarska wydawała się maluczkim czymś niepojętym i złowrogim.  Po otwarciu jednak tej specyficznej “puszki Pandory” - zatrzymanie słowa drukowanego okazało się niemożliwe, a technika drukarska mało zmieniła się aż do końca XIX wieku, kiedy wprowadzono linotyp- urządzenie do maszynowego składu tekstów. Europa spragniona książek w drugiej połowie piętnastego wieku opublikowała ich więcej - około 8 milionów wg konserwatywnych ocen - niż w całej uprzedniej historii. Zadziwia szerokość ich tematyki - teksty religijne oczywiście, wiele wydań Biblii, która po raz pierwszy mogła być dostępną poza pulpitem kapłana czytającego po łacinie fragmenty wiernym. Teksty naukowe, jak rewolucyjny “O obrotach ciał niebieskich” Kopernika, wydany po raz pierwszy w Norymberdze w roku śmierci uczonego - 1543. Obok ksiąg poważnych popularne romanse rycerskie, książki erotyczne. Przede wszystkim jednak klasyka starożytna i wielka literatura europejska. Pierwsze wydania drukiem Dantego Alighieri, tego “ostatniego poety średniowiecza i pierwszego renesansu”, który jeszcze na początku czternastego wieku pisał ręcznie na pergaminie, ale już po włosku; Petrarki, Boccacia, Chaucera, Ronsarda, Kochanowskiego, Modrzewskiego, Reja… Eksplozja talentów literackich na ziemi europejskiej przyprawia o zawrót głowy i nawet wspomnienie najważniejszych nazwisk wykracza daleko poza możliwości tego szkicu. Victor Hugo napisze stulecia później w „Dzwonniku z Notre Dame”: „Wynalazek druku jest największym wydarzeniem w historii. To matka rewolucji. Sposoby wyrażania się ludzkości odnawiają się zupełnie, myśl ludzka porzuca jeden swój kształt i przywdziewa inny, jak ów wąż symboliczny, który od Adama jest znakiem rozumu, całkowicie i ostatecznie zmienia skórę. Drukowane słowa mają skrzydła i szybują pod niebo jak stado ptaków”. 

Wykorzystali to reformatorzy Kościoła, szczególnie Marcin Luter, kapłan katolicki i mnich augustiański, który wg legendy swoje buntownicze 95 tez - oczywiście wydrukowanych! -  przybił 31 października 1517 roku do drzwi kościoła zamkowego w Wittenberdze. Co więcej, choć oryginał manifestu napisany był po łacinie, jego tłumaczenia kolportowane były szeroko po niemiecku, często w formie plakatów rozklejanych po miastach. We Francji do historii przeszła tzw. L’affaire des placards, kiedy protestujące afisze pojawiły się w wielu miastach, a jeden nawet na drzwiach sypialni króla Franciszka I w jego zamku nad Loarą, Amboise. Także Biblia - po raz pierwszy tłumaczona na języki narodowe, stale wznawiana, stała się nagle dostępna wszystkim, którzy umieli czytać. Jak ujął to później Daniel Defoe, autor „Robinsona Cruzoe”: „Kazanie trafia do wybranych, drukowana książka do całego świata”. Przestała być ezoterycznym tekstem wymagającym pośrednictwa kapłana ze wszystkimi tego konsekwencjami. Straciła welon tajemnicy, poddawana analizie i dowolnej ludzkiej interpretacji. Na dobre i na złe. 

Niegdyś Europa cała

Była gotyckim kościołem.

Wiara kolumny związała,

Gmach niebo roztrącał czołem…

Jakiś mnich stanął u proga

Kornej nie uchylił głowy,

Walczył słowami Boga

I wzgardził świętymi kary

Upadł gmach zachwiany słowy.

(Juliusz Słowacki, Oda do wolności)

  

Druk nie wyparł całkowicie pisma ręcznego oczywiście. Prywatna korespondencja aż do naszych skomputeryzowanych czasów musiała przekazywać ten indywidualny charakter ręki piszącego. Z drugiej strony ważne dokumenty też długo spisywano ręcznie - wydawały się mieć większą i unikalną wagę. Zwoje żydowskiej świętej księgi - Tory - dotąd kaligrafowane są na pergaminie. Literaci i naukowcy też robili notatki czy pisali ręcznie całe teksty utworów, traktatów, artykułów, wykładów. Pojawienie się maszyny do pisania w końcu dziewiętnastego wieku skłoniło niektórych, ale nie wszystkich, do wybrania tego narzędzia pracy. I ono budziło opory.

Powiedziałeś, kiedy do mnie piszesz

Nie wystukuj wszystkiego na maszynie

Dopisz jedną linię drżącą ręką

Kilka słów doprawdy nic wielkiego…

 (Pawlikowska, Pocałunki)

***

Dziś stajemy przed nowymi wyzwaniami. DTP, desktop publishing, bo ten angielski termin używany jest w większości języków (oczywiście z wyjątkiem francuskiego, który nawet nie przyjął słowa komputer) liczy już sobie pół stulecia. Jeszcze dłużej funkcjonuje pojęcie sztucznej inteligencji, ukute przez amerykańskiego informatyka, Johna McCarthy’ego w 1956 roku podczas konferencji w Dartmouth. A przecież jeszcze dawniej istniały eksperymenty Alana Turinga i Marvina Minsky’ego i innych pionierów. Tyle że ostatnio wraz z pojawieniem się Chatu GPT, Gemini, Erni botu i tym podobnych, sztuczna inteligencja trafiła, można rzec, pod strzechy. I razem z nią tysiące obaw - jak zawsze z nową technologią. Czy wymknie się nam spod kontroli? Czy nie zostanie wykorzystana do niecnych celów? Oczywiście może tak się zdarzyć, już się zdarza. Jak pismo samo, jak druk, jak obraz i film i ona wykorzystywana jest do tworzenia i propagowania fałszywych informacji, do propagandy dalekiej od etycznych zasad, do kreowania demagogii, do oszustw różnego typu. Ale czy jest w tym wyjątkowa, czy dawne technologie nie były używane do podobnych zabiegów? Fałszywe informacje, oszustwa, demagogia, propaganda są tak stare jak świat. Zawsze za tym stał i stoi człowiek, cynik lub fanatyk walczący o swoją sprawę lub tylko o swoją wygraną. Nie technologie są winne, ale to, jaki zrobimy z nich użytek. Obawy, że sztuczna inteligencja zastąpi pisarzy i artystów też wydaje się, przynajmniej na razie, płonna. Uczeń może wykorzystać ją dla napisania krótkiego, poprawnego eseju, ale indywidualny język, ten nie do zdefiniowania osobisty styl pisarza, a nawet po prostu każdego z nas - jest nie do podrobienia. Tak jak pojawienie się książek w wydaniu cyfrowym czy tzw. audiobooków nie zmienia naprawdę istoty czytelnictwa, tak pisanie na komputerze, wykorzystywanie sztucznej inteligencji do korekcji ortografii czy sprawdzenia informacji, nie umniejsza indywidualnej kreatywności piszącego - usprawnia po prostu proces i pracę. W dawnych czasach od listu do listu tygodnie i miesiące mijały, teraz korespondencja jest prawie natychmiastowa, ale czy to odbiera jej wartość, umniejsza radość z wymiany myśli? Podobnie z książką czy tylko artykułem - klawiatura komputera i dostęp do bazy danych nie pomniejszają wartości, nie odbierają radości pisania, tej zemsty ręki śmiertelnej. I wciąż jeszcze tak wielu z nas sięga po książkę wydrukowaną na papierze - ich nakłady wcale nie są mniejsze, przeciwnie pojawia się coraz więcej tytułów i w Europie i na tym kontynencie! Czytelnik ma po prostu większy wybór, bez względu na konkurencję obrazu na różnych ekranach, telewizji, podcastów, ebooków i całego zgiełku współczesnego świata. „Mamuś, jak ja lubię ZAPACH książek” powiedziała moja ośmioletnia wówczas córka wchodząc dawno temu do Tattered Cover Bookstore. Teraz skończyła właśnie 40 lat, ale jej biblioteka tylko rośnie i zapach książek towarzyszy jej mimo intensywnej pracy codziennie…

W godzinach smutku, tęsknoty, wesela,

Wracamy do niej jak do przyjaciela.

Księgo! Tyś źródłem z którego wytryska

Strumień człowieczej nieśmiertelnej myśli.

Czas przez ruiny idzie i zwaliska,

Lecz twego trwania nigdy nie przekreśli.

Bowiem się z ducha wiedzie twa potęga -

Mijają ludzie, pozostaje księga.

(Henryk Zbierzchowski, Pochwała książki, lata dwudzieste ubiegłego wieku)

Katarzyna Hypsher