Witold K --- w kącie
Dla ludzi w moim wieku częstotliwość utrat powiększa się już od dawna i będzie multiplikować się coraz szybciej w miarę upływu czasu i z tym trzeba się pogodzić. W przeciwnym wypadku pozostaje rozpacz. Jest jeszcze jedna, ważna deska ratunku. Tą deską jest poczucie humoru, a w przypadkach ekstremalnych kpina ze śmierci i wówczas możliwe jest powoływanie się na Szekspira, aby nie być pomówionym o cynizm. Przez większą część mojego młodszego życia przyjaźniłem się z ludźmi dużo starszymi ode mnie. Byli wśród nich tacy, którzy byli mi przykładem, mądrością, podporą i często osobistą szlachetnością wskazywali drogę postępowania, której zasadniczą prerogatywą powinno być poczucie lojalnej przyjaźni i wierności uczuciom, których nie należy unikać, ani się ich bać. Już nie mam przyjaciół starszych od siebie. Aktorka Alina Janowska, dyrygent i kompozytor Stanisław Skrowaczewski byli ostatnimi. Odchodzić już będą wyłącznie młodsi ode mnie.
We wczesnym dzieciństwie utratę odczuwałem boleśnie, potem było już lepiej, a teraz, chyba już co najmniej od połowy wieku, od lat pięćdziesięciu, doświadczam nieustających utrat. Tak jest, kiedy się długo żyje, zna mnóstwo ludzi i dzieli z nimi wiele przyjaźni. Tego nie są w stanie jeszcze doświadczyć najmłodsze pokolenia. I bardzo dobrze.
Witold-K Samotnik 1968 r. | http://www.witoldk.com
Monika Małkowska, wybitna i dobrze wykształcona krytyczka zachodniej kultury i sztuki, wrażliwa na piękno kobieta, napisała w albumie “Witold-K at Sotheby’s”, o moim artystycznym projekcie “Monument to the Universe”, coś, czego żadna inna osoba na świecie nie zauważyła.
“Nie chodzi o utratę czegoś, co miało wartość materialną i czego po raz drugi nie można już zdobyć, bo właściwie każdy przedmiot można zastąpić innym. Dlatego można się pogodzić z utratą nawet najbardziej ulubionych obiektów. Nawet tych, z którymi byliśmy związani emocjonalnie. Chodzi mi o poczucie nieodwracalnej utraty czegoś, co stanowiło cząstkę naszej osobowości. O świadomość, że choć świat nadal istnieje, to powstała w nim wyrwa. Tylko my ją widzimy, dla innych pozostaje niewidoczna. Dla tych innych świat dalej pozostaje kompletny, szczelny, nienaruszony. Dla nas ten brak jest nie tylko odczuwalny, jest także widoczny. Wielu ludziom poczucie straty nie do odrobienia nie jest w ogóle znane. Podział na natury skłonne do pesymizmu i wiecznych optymistów wcale nie ułatwia zrozumienia tego zjawiska. Spotyka się wesołków śmiechem pokrywających rozpacz. Każdy też zna bez powodu uskarżających się malkontentów. By doświadczyć strat nie trzeba też osiągnąć sędziwego wieku. Zdarzają się przecież bezrefleksyjni starcy i nieświadomi siebie i swych emocji dorośli. A bywają też dzieci, które poznały co to ból. Taki, którego w żaden sposób nie da się pozbyć. Potem z tym bólem rosły, dojrzewały, starzały się. Świadomość straty otwiera oczy na to, co niewidoczne. Ból psychiczny, z jakim nie można sobie poradzić, choć przecież chce się żyć nadal, czasem staje się niemal namacalny. Wydaje się, że można nakreślić jego kształt, zobaczyć, jaką przybrał postać. Ból psychiczny to choroba - zmienia naszą fizyczność i nasz odbiór zewnętrzności. Nie wiem co sprawiło, że Witold-K nosi w sobie psychiczną wyrwę. Na pozór król życia, w istocie obolały i bezradny świadek triumfu zła. Tak właśnie rozumiem jego monument - jako unaocznienie straty, z którą artysta nie potrafi się uporać. I jako próbę uświadomienia innym, że doświadczenie bólu może spotkać każdego. I że nie musi to być tylko negatywne przeżycie. Świadomość straty może mieć także wartość. Oducza egoizmu, uwrażliwia na innych, uczy cenić szczęśliwe momenty. A także, a może przede wszystkim, pozwala widzieć straty doświadczone przez naszych bliźnich. Witold pokazuje ten stan plastyczną metaforą. Najbardziej oszczędną w formie i najbardziej trafną. Jego koncepcja jest ponadczasowa i ponad kulturowa. Abstrakcyjna i dosłowna zarazem. Okazuje się tym, czego nie ma - wyrwą, brakiem, dziurą. Wyrwę otacza twardy, odporny materiał: metal. Użycie tego surowca ma istotne znaczenie. W ten sposób artysta prowokuje nas, byśmy zrozumieli, co to znaczy strata, powstała w materiale także trwałym, choć przecież niematerialnym - w naszej świadomości”.
Dzieciństwo, od czasu zanotowanego przez świadomość i pamięć, jak również młode lata, upłynęły mi w otoczeniu rzadkiej niezwykłości. Mieszkałem w szpitalu psychiatrycznym, gdzie ojciec był lekarzem. Poruszali się więc wokół mnie ludzie chorzy, upośledzeni przez naturę, przypadek lub ludzi złej woli. Nieszczęśliwi, weseli, smutni, szczęśliwi jak dzieci, załamani, zamknięci w sobie, prze otwarci i nieobecni, jakby świat wokół nich nie istniał. Ten szpital, to słynne Tworki w Pruszkowie, pod Warszawą. Ale był dla mnie jeszcze inny świat Tworek. Rozległe tereny szpitala miały-wielki park, lasy świerkowe, olszynowe, mieszane i zagajniki, rozległe łąki i pola uprawne. Niedaleko szpitalnego cmentarza teren opadał ku trzem stawom i tuż za stawami, gdzie można było w zimie jeździć na łyżwach i grać w hokeja, przez cały teren należący do szpitala przepływała płytka, na pięć metrów szeroka rzeka. Za rzeką, polami i zielonymi wałami wznoszącymi się na kilka metrów były dwa, z mojego punktu widzenia, ogromne jeziora pełne karpi. W rzece natomiast udawało mi się czasem złapać małe karasie, okonie, a raz nawet szczupaka. Patrząc w lewo, można było zobaczyć jej zakręt w kierunku Pęcic, do których na szczęście nigdy nie dotarła, ominęła je. Tam kończył się muł, dno miało czysty, złoty piasek i gdzieś daleko docierała do palmowych plaż, kaktusów większych niż mój ojciec i dżungli, gdzie wszystkie małpy nazywają się Fiki-Miki. Na lewo natomiast było mroczno i tam za mostem, po którym przejeżdżała kolejka EKD był Pruszków, który nie wiadomo po co się tu znalazł i przeszkadzał podróżować do dalekich szczęśliwych krajów. Kiedy kładłem się w wysokiej trawie i patrzyłem w tajemnicze niebo, słyszałem szmer przepływającej wody, który nie miał rytmu zegara w kuchni, tylko wydłużał, godziny i minuty ku nieskończoności świata, a rzeka okrążała kulę ziemską, o której mówił pan Mikołaj Kopernik. To była moja rzeka, wyłącznie moja. Dalej jest, ale nie jest już moją. Straciłem ją wraz z dzieciństwem. Ta rzeka nazywa się Utrata.