Bo kochać... nie można kazać | WALDEK TADLA
Aż wreszcie przyszła zima. Ta prawdziwa; śnieżna, mroźna i biała. Dobrze, że tak, bo już myślałem, że dziewicze przebiśniegi będą znowu miały łatwo. Jednak nie, nie tym razem. Tym razem, zanim ich kwieciste lico ujrzy promiennego słońca blask trzeba będzie się poprzebijać. Z pewnością łatwo nie jest penetrować grubo-twardą bryłę śniegu. A swoją drogą, to pomyśleć tylko, że takie małe, delikatne „coś” ma w sobie tyle energii witalnej. Tak niespożytą siłę życia i wzrostu, która pozwala w zimowej podróży stawić czoła wszystkim napotkanym przeszkodom i wyzwaniom. Kocham was śnieżne kwiaty i już nie mogę się doczekać by was zobaczyć, tym razem na jawie.
Nad samym ranem rozmarzyłem się, tymczasem trzeba wstawać. Obowiązki wzywają, bo oprócz marzeń muszę też jeść i płacić rachunki. Tak więc do życia, do pracy, do wzrostu - zupełnie jak ten przebiśnieg. Niechętnie opuszczam ciepłe łoże i udaję się w mroczne świtanie. Dzień też wstaje leniwie. Mroźny poranek iskrzy promieniami wschodzącego słońca. Zwisające sople lodu rozpraszają załamujące się w nich świetliste promienie. Oszronione, krystalicznie twarde stożki, nagle robią się przeźroczyste i mokre. Płaczą; kap, kap, kap. Struga gorącej wody - mydło, szczoteczka, pasta do zębów - lustro. Wykrzywiony grymas, sklejone oczy oraz mocno zburzony fryz. Kto to taki? Gorący prysznic pieści moje ciało, gęsia skórka powoli się wygładza, jędrne wargi na powrót czerwienią, a pieniące mydło roznosi błogą woń. To jednak ja. Mokre włosy lśnią blaskiem maskującym ich srebrzysty nalot. Włosy. Udaje mi się ich nie suszyć. Pamiętam, jak byłem małym chłopcem wystraszyłem się suszarki. Ktoś powiedział, że jak będę jej używał to z pewnością wyłysieję. Dlatego nie używam. Do stylizacji jest tylko odżywka i szybkie czesanie rękami. Na poranne śniadanie jak zwykle pół grejpfruta. Na śniadanie przed wyjściem już więcej; kawa, jajko, awokado, pomidor, grzanka i ząbek czosnku. Następnie jest gulganie, czyli dokładne płukanie gardła miętową wodą, cukierek tic-tac, kurtka, czapka i w drogę. Wychodzę na mróz. Kocham cię mój domu i już nie mogę się doczekać, kiedy do ciebie wrócę. Brrr, zimno.
Aby wyjechać z garażu muszę najpierw odśnieżyć zaspy. Czuje się zupełnie jak ten przebiśnieg. W nocy napadało pół metra mokrego śniegu. Łopatuję zawzięcie. Najpierw chodniki, a dopiero potem garażowy podjazd. Szufli ze śniegiem, tym razem nie da się lekko pchać. Trzeba trzy, ciężkie rzuty aby odgarnąć metr białego zatoru. A metrów jest 100. Kątem oka dostrzegam zasmuconą żonę sąsiada. Jej zatroskana mina mówi wszystko. Szkoda, że nie spożyłem dwóch tic-taców… a metrów jest już 200. Przestaję rozglądać się na boki, bo jak ktoś nowy się pojawi to spóźnię się do pracy. Łopatowanie na świeżym powietrzu może i zdrowe, ale trzeba mieć na to dużo siły i czasu, nie każdy go ma. Aż w końcu się udało! Ja i żona sąsiada wyjeżdżamy do pracy. Oczywiście każdy do swojej. Na drogę dostaje śliczny, szeroki uśmiech z przesłaniem; kocham cię mój sąsiedzie. No, może nie aż tak… pewnie znowu sobie wmawiam.
Praca. Praca jak praca, każdy ją ma, lecz nie każdy nią epatuje. Nauczyłem się nie epatować. Nie rozprawiać, nie narzekać, tylko robić swoje i współistnieć ze wszystkimi w zgodzie. Uszczęśliwiać ludzi, a nie złościć. Tak jest najlepiej, tak było też i tym razem. Załatwionych milion małych i dużych spraw, a wszystko to w chłodnej zimy scenerii. Sine, puszyste chmury oraz przebijające się przez nie słońce dodają niepowtarzalnego uroku szybko mijającemu dniu pracy. Czas pędzi nieubłagalnie i pomyśleć tylko, że „jutro” nas tu nie będzie. Będą inni z tymi samymi problemami oraz relatywnie tą samą pogodą. Tymczasem jesteśmy my i jest ślicznie; białe zaspy, śnieżne czapy, krystaliczne sople lodu tudzież bałwan z marchewką w nosie. Roześmiane dzieci okupują saneczkowe stoki. Mroźne powietrze bratersko współgra z ciepłem ludzkich serc. Świat się śmieje, a ja wracam do domu. Tak byłoby, gdyby nie telefon z drukarni. Zadzwoniło moje hobby. Szykuje się jeden z tych dni, który od 12 lat, raz w miesiącu regularnie doświadczam. Od 12 lat, dlaczego tak długo? Może dlatego, że kocham TEGO doświadczać.
Drukarnia. Przez pierwsze lata swojego istnienia polonijna gazeta „Życie Kolorado” drukowana była po zachodniej stronie autostrady I-25, na rogu ulicy 52-ej i Pecos. Pamiętam stary hangar, do którego środka wjeżdżałem samochodem prawie pod same produkcyjne linie. Ogólny bałagan, specyficzny zaduch z aromatem papierowo-atramentowym oraz ciemność będąca pokłosiem braku okien - charakteryzowały tę przestrzeń. Pamiętam jak z wielką dbałością odbierałem z rąk pracownika taśmy nasze polonijne klejnoty i pakowałem je prosto do bagażnika. Pierwsza kontrola jakości i zawsze na medal. Końcowy efekt cieszył oczy, zwłaszcza tych którzy umieli czytać. Paczki - po 200 gazet każda, przerzucać było o wiele łatwiej niż poranny śnieg. Po zamknięciu bagażnika szykowałem się do wyjazdu. Jednak jak przed załadunkiem nie było wielu chętnych do pomocy, tak po załadunku entuzjastów Polskości zbierało się dość sporo. Kolejny raz musiałem tłumaczyć, dlaczego słowo Kolorado piszemy z „błędem” bo przez K, gdzie w Denver można kupić najlepsze pierogi i kiełbasę. Czy znam Jana Pawła II, a jak nie, to czy znam Lewandowskiego Roberta lub Wałęsę Lecha? Rozrzut tematyczny dość szeroki, ale jakoś z nim sobie radziłem. Nauczyłem też drukarzy mówić „do widzenia”. Jednak „dzień dobry” nigdy sobie nie przyswoili. Być może dlatego, że się chowali.
Od 5 lat nasze gazety drukowane są w głównej siedzibie „Denver Post”. Wschodnia strona autostrady I-25 na rogu ulicy 58-ej i Downing. Kompletnie inne realia. Niebo i ziemia. Drukarnia związków zawodowych ze wszystkimi związków zawodowych restrykcjami. „Z podłogi można tu jeść” ale za bardzo nie ma z kim rozmawiać. Należy tylko cierpliwie czekać na własną kolejkę przed zamkniętą bramą. Kultura pracy i dbałość o pracownika? Być może, lecz klient występuje w randze petenta. Przypomniała mi się moja praktyka studencka. Polska, lata 80-te, firma Polar, fabryka lodówek, taśma produkcyjna. Instrumentalne traktowanie Człowieka. Doskonała motywacja, dla każdego młodzieńca do dalszej kontynuacji nauki. W przeciwnym razie jest się petentem lub trzeba mieć rozległe znajomości. Po 12 latach owocnej współpracy z drukarnią Denver Post – „Życie Kolorado” ma rozległe znajomości. Odbiór świeżo wydrukowanej prasy jest relatywnie bezproblemowy, tylko o pierogach i kiełbasie nie ma tu z kim pogadać.
Nie wiem, dlaczego, ale kocham jeździć do drukarni. Zawsze jak tam jestem, czuję przechodzące po ciele dreszcze. Troszeczkę tak, jakbym czekał w poczekalni szpitalnej na odbiór nowonarodzonego dziecka. Chłopiec, dziewczynka? Nie - „Życie Kolorado”!
Poczta. Paczki do wysyłki w rozległą Amerykę i daleką Polskę pakuję w swoim garażu. Jest ich moc i wcale nie jest to takie łatwe. Aby zbytnio nie narzekać to powiem tylko, że podczas mrozów – palce chcą mi odmarznąć, a podczas upałów - zalewa mnie pot. Ogrzewanie i klimatyzacja w garażu? Raczej to się nie stanie - bo nie musi. Brak komfortu pracy wymusza szybkość działania oraz motywuje do super dokładnej egzekucji dzieła. Robię to tak, aby wszystko udało się za pierwszym razem.
Listy. „Ludzie listy piszą, zwykłe, polecone - Piszą, że kochają, nie śpią lub całują cię - Ludzie listy piszą nawet w małej wiosce - Listy szare, białe, kolorowe - Kapelusz przed pocztą zdejm”. Dokładnie tak, w ubiegłym stuleciu śpiewali o listach Skaldowie. Tymczasem my dzisiaj w biało-żółtych kopertach listownie rozsyłamy polonijną gazetę po świecie. Być może nie z przekazem, że całujemy i nie śpimy, ale na pewno z przekazem, że kochamy – tak od serca i bez żadnego nakazu. Bo czy kochać... można komuś nakazać?
„Życie Kolorado” - nasza wspólna polonijna pieśń
Jesteśmy gazetą społeczną, niedochodową, nastawioną na szerzenie i pielęgnację polskich wartości. Nasz cel to zachowanie i umacnianie polskiej tożsamości oraz zapewnienie możliwości uczestniczenia i współtworzenia kultury narodowej. Miesięcznik „Życie Kolorado” spełnia wiele funkcji promocyjnych, edukacyjnych i kulturotwórczych. Jego zasięg, różnorodna i często refleksyjna tematyka pozwalają nam stale wzmacniać Ojczyźnianą Więź.
Prywatnie: Kasia Hypsher i Bogusia Chochołowska-Partyka, Kasia Suski i Kinga Rogalska, Marcin Żmiejko i ja oraz wszyscy zacni Pisarze jesteśmy absolutnymi fanatykami polskości. Działalność ta jest naszym patriotycznym hobby i też poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku.
To już trzeci rok z kolei, kiedy w marcu, zwracamy się do Was Czytelnicy o wsparcie finansowe poprzez stronę GoFundMe.
W ostatnich 2 latach 2019 i 2020 Wasza pomoc dała nam finansowy BYT na kontynuację publikacji. Wspaniałomyślnie udowodniliście, że „Życie Kolorado” jest dla Was ważne! Jesteśmy za to niezmiernie wdzięczni!
W tym roku ponownie zwracamy się do Waszych wrażliwych serc o wsparcie dla polonijnej idei, jaką jest – „Życie Kolorado”.
Wszystkich zainteresowanych wsparciem zapraszamy na stronę:
Serdecznie dziękujemy!